Serial brylował w naciąganych scenach. Prawa fizyki nigdy nie odgrywały w „Drużynie A” specjalnego znaczenia. Tutaj jest podobnie, dzięki czemu będziecie mieli możliwość zobaczyć, jak kompania lata… czołgiem. Do tego oczywiście masa kraks, wybuchów, czyli wszystko to, czym serial zachwycał Was przed laty. B.A. naturalnie nienawidzi Murdocka, Hannibal odpala jedno cygaro od drugiego, a Face (dystrybutor zdecydował się nie zmieniać ksywki na „Buźkę) ocieka urokiem, który powali Wasze dziewczyny, siostry, matki, a przy dobrym wietrze nawet babki. O ile Quinton „Rampage” Jackson nie robi szału w roli B.A., o tyle reszta wypada znakomicie. Liam Neeson jako Hannibal jest wyluzowany jak nigdy, Bradley Cooper sprawia wrażenie, jakby urodził się do roli Face’a. Prawdziwym odkryciem jest południowoafrykański aktor Sharlto Copley, znany wcześniej głównie z „Dystryktu 9”. Jego interpretacja H.M. Murdocka zwala z nóg.
„Drużyna A” anno domini 2010 to przede wszystkim maksymalne natężenie testosteronu. Bynajmniej nie należy traktować tego jako wadę, tak po prostu wygląda współczesne męskie kino rozrywkowe. Gdyby twórcy silili się na odtworzenie klimatu sprzed 25 lat, naraziliby się na śmieszność.
To nie mogło się udać. Serial otoczony jest takim kultem, że adaptacja po prostu była skazana na odsądzenie od czci i wiary. A jednak! Jasne, „Drużyna A” jest skokiem na kasę. Ale zrobionym z klasą. Niby wszystko po staremu, ale podane w nowoczesnej, bardzo atrakcyjnej oprawie. Kino wakacyjne najwyższych lotów.
Autor: ed