Za pierwszym razem udało im się średnio. Krążek „Hellyeah” z 2007 roku niby oferował rasowe łojenie, ale dało się na nim wyczuć braki kompozycyjne. Hałas zdecydowanie zdominował wtedy muzykę. Tym razem jest znacznie lepiej, choć początek wcale na to nie wskazuje. Pierwszy „Cowboy Way” i następujący po nim „Dept That All Men Pay” oferują strasznie mechaniczny metal oscylujący wokół tego co panowie z Mudvayne robią… w Mudvayne. Zdecydowanie ciekawiej robi się, kiedy muzycy wplatają odrobinę melodii. „Hell Of A Time” zaskakuje urozmaiceniem, wpadającymi w ucho zaśpiewami w zwrotkach i pobrzmiewającą tu i ówdzie gitarą akustyczną. Żeby nie było tak różowo, akustyczna ballada „Better Man” już tak nie czaruje. Muzycznie jest w porządku, ale redneckowska maniera Graya kłuje w uszy i zdecydowanie spłyca przekaz. Na szczęście przy takim „It’s On!” uśmiech wraca i nawet jeśli znika, robi to tylko na moment.
Hellyeah funkcjonuje jako poboczny projekt muzyków. Na chwilę obecną tylko Vinnie Paul Abbott nie gra w żadnej innej kapeli, co bynajmniej nie znaczy, że nie ma co robić. Cieszmy się więc płytą „Stampede”, bowiem na kolejny krążek przyjdzie pewnie poczekać przynajmniej kolejne trzy lata. Jeśli zespół rozwinie się jeszcze trochę, w 2013 możemy otrzymać fantastyczną płytę metalową. Na razie dostaliśmy „jedynie” dobrą.
Autor: ed