Być może z tym ostatnim trochę przesadziłem, bo The Roots cały czas nie mają na koncie wymiatacza na miarę przeróbki (!) utworu Cody’ego Chesnutta. I „Undun” niewiele w tym temacie zmienia. Ale przecież nie oznacza to, że to zła płyta!
Ta grupa mogłaby być wzorem radzenia sobie z sukcesem jednego utworu. Pozostając niewzruszonymi na sukces „Phrenology” z 2002, The Roots chyba przyjęli, że coś takiego drugi raz się już nie przytrafi i należy wydawać kolejne płyty, jak gdyby nigdy nic. I tak siedemnaście lat po swym debiucie uraczyli nas świetnym „How I Got Over” z zeszłego roku. Po tamtym materiale nadszedł czas na bardziej radykalny zwrot ku hip-hopowi. „Undun” ani trochę nie szokuje, nie ma na niej ani jednego dźwięku, którego The Roots już nie nagrali. A jednak jest to rzecz bardzo dobra.
Czy to bardziej oparte na fortepianowych wstawkach „Make My” i „The OtherSide”, a może rozbujane, przebojowe „Lighthouse” i „Tip The Scale”, w których rewelacyjnie swoje trzy grosze dołożył Dice Raw? Trudno przecenić to, jak The Roots unikają nudy i mielizn. A to urozmaicą instrumentalnie, a to beatem zaskoczą, a to śpiewany refren nagle się pojawia!
„Undun” to oczywiście rzecz niepozbawiona minusów. Chwilami bywa monotonnie, a mając jakąkolwiek płytę The Roots na półce, wiemy dokładnie, czego się spodziewać. Nic to jednak przy widoku afro Questlove’a, bujającego się do taktu wystukiwanych przez niego rytmów. W przyszłym roku ta kapela obchodzić będzie ćwierćwiecze istnienia. Tym krążkiem zdają się mówić, że raczej nie mają w planach złożenia broni.
Autor: Michał Stachura