Za trzydzieści lat podróże w czasie nie będą możliwe. Za to będą możliwe około roku 2070, czyli trzy dekady od wydarzeń przedstawionych w filmie. Joe jest looperem – pracuje dla mafii, eksterminując dla niej cele, które ta zsyła z przyszłości. Wtedy pozbywanie się zwłok ma być bardzo kłopotliwe, stąd też światek przestępczy, wykorzystując nowoodkryte możliwości, wysyła je trzy dekady wstecz. Problemy zaczynają się wraz z pojawieniem się nowego brutala w mafii przyszłości. Typ wysyła do looperów ich samych z przyszłości i następuje „zamknięcie pętli” – czyli strzelcy pozbywają się samych siebie.
Być może brzmi to nieco skomplikowanie, ale w filmie Riana Johnsona to wszystko przedstawione jest bardzo przejrzyście, po kolei, dając widzowi czas na przetrawienie kolejnych novum świata przedstawionego. „Looper” ma jeszcze coś, czego często brakuje filmom science-fiction: pomysł jest ładny, spójny i dopracowany. Wszelkie wątpliwości ucina się tu bardzo sensownym rozumowaniem, że nie możemy zbyt wiele wiedzieć o podróżach w czasie, skoro nie zostały jeszcze wynalezione. Świat w „Looperze” jest zły, brudny, industrialny, co szczególnie jest widoczne przy zestawieniu go z sielankowymi krajobrazami ze wsi – zresztą nie tylko zasady rządzące światem są nieźle pomyślane, film jest też bardzo ładnie nakręcnoy i tworzy do tego świetny klimat, szczędząc jednocześnie efektów specjalnych. Johnsonowi trudno więc zarzucić brak oryginalnej wizji. Dużo łatwiej oskarżyć go o coś innego…
…czyli brak pomysłu na historię. Moment, kiedy Joe-Levitt spotyka się z swoim przyszłym ja, czyli Joe-Willisem powinien być dla fabuły kopniakiem, który rozpędzi opowieść, a mamy ledwie uszczypnięcie. Nasi bohaterowie, a wraz z nimi cały film, zwalnia, zwalnia, zwalnia… aż w pewnym momencie niemal zatrzymuje się w miejscu. Czyżby twórcom trzeba było wytłumaczyć, skąd ukuto termin „film akcji”? Na domiar złego Johnson trochę zaskakuje powierzchownym traktowaniem postaci. Aktorsko niby nie ma się do czego przyczepić – miałkość Bruce’a wynagradza brawurowa rólka Jeffa Danielsa, Emily Blunt w roli wojowniczej matki stanowi z kolei tło dla nieźle radzącego sobie Gordona-Levitta. Swoją drogą, młody aktor jest jedyną postacią związaną z „Looperem”, która nie ma sobie nic do zarzucenia.
Iść, czy nie iść – oto jest pytanie. „Pętla czasu” to najlepszy film science-fiction od bardzo, bardzo dawna. Spójność świata pomaga otrzeć łzy wylane przez nijakość roli Bruce’a Willisa, ciekawa końcówka natomiast po części rekompensuje nudę całej środkowej części przedstawienia. Jednak największym plusem „Loopera” jest pomysł na świat z przyszłości, sensowny i przejawiający znamiona nowatorstwa. Koniec końców wychodzi zatem na plus. Film jednorazowego użytku, ale przecież takie też są potrzebne.
Autor: Michał Stachura