Umył się szybko, dopił kawę, zapalił jeszcze jednego papierosa i wyskoczył na dwór. Temperatura spadła sporo poniżej zera, a na chodnikach i ulicach zalegały wysokie hałdy śniegu. Na przystanku znów zapalił i skulił się z zimna pod kapturem. Przyjedzie, czy nie? Jeśli nie, będę musiał zadzwonić i iść taki kawał na piechotę. Co za niefart… Przyjedź proszę. Jest k…sko zimno, no przyjedź. Zaczął dreptać w miejscu w oczekiwaniu na autobus. W końcu jest! Zza zakrętu wyłonił się oczekiwany transport. Po piętnastu minutach był już na miejscu. Pod drzwiami sklepu czekali już współpracownicy. Teraz jeszcze przywitanie i kolejna fajeczka. Trzeba wyłączyć alarm, włączyć korki i się przebrać. Obowiązują standardy, więc konieczna jest firmowa koszula, krawat, spodnie od garnituru i wyjściowe buty. Tylko że zimą w takich spodniach i butach to jest strasznie zimno. Mogłem założyć kalesony, k… – szepnął pod nosem wychodząc z szatni. Podszedł do lady i włączył komputery połączone z kasą fiskalną, a później uruchomił wszystkie telewizory wystawione na sklepie. Trzy minuty po dziewiątej, otwieramy ten burdel. – powiedział kolega i wcisnął przycisk podnoszenia rolety.
Chwilę później, gdy przeliczał jeszcze pieniądze znajdujące się w szufladzie z wczorajszej zmiany do sklepu wbiegł spocony mężczyzna. Miał podkrążone oczy i nerwowo się uśmiechał. Wyjął z kurtki powyginaną fakturę i zaczął nią wymachiwać w ich stronę.
– Panowie! Zlitujcie się! Wczoraj kupiłem u was telewizor. Przywiozłem do domu i miałem awanturę. Żona stwierdziła, że jest za duży. Panowie, ja byłem wczoraj pijany! Wymieńcie mi ten sprzęt, zlitujcie się…
Robert wyszedł zza lady z uśmiechem na ustach. Po prostu nie mógł się powstrzymać. Co za klient, z samego rana. Podszedł do niego i wziął rachunek.
– Nie będzie problemu. Proszę się nie denerwować. Wymienimy panu ten telewizor na mniejszy, ale w tej samej cenie. – powiedział nie mogąc ukryć ironicznego uśmiechu.
Gdy wymiana została załatwiona, do sklepu wpadł spóźniony kierownik. Trzeba było go od razu zagadać, żeby wyczuć w jakim jest humorze. Może żona odmówiła mu seksu, a może znów wkurzyła teściowa? Jeżeli będzie nerwowy, będzie się wyżywał na nas. Zacznie nas ustawiać i wynajdzie dodatkowe sprzątanie na sklepie, lub magazynie. Dlatego do szatni, gdzie przebierał się kierownik pomaszerował jego największy przydupas.
Po kilku minutach z szatni dobiegło wołanie.
– Robert! Jesteś tam? Chodź tu do mnie! – z góry wiedział, że wołający go z rana przełożony, to nie jest zapowiedź spokojnego dnia. Pomimo wszystko, musiał go wysłuchać.
– Jak tam reklamacja tego notebooka? Dzwoniłeś do nich? – pytał kierownik ubierając służbowy uniform.
– Dzwoniłem, chcą za tą naprawę tysiąc dwieście złotych.
– A mówiłeś o tym klientce? Pewnie zapomniałeś?
– No, zapomniałem. Zaraz zadzwonię.
– K…, zawsze ci muszę o wszystkim przypominać.
Robert spuścił głowę udając skarconego. Odwrócił się i poszedł w stronę telefonu. Nienawidził zajmować się reklamacjami. Za dużo nerwów z tym wszystkim. Znalazł segregator ze zgłoszeniami i wykręcił numer. Oby wszystko odbyło się na spokojnie. – pomyślał w ostatniej chwili przed połączeniem.
– Witam, dzwonię ze sklepu „taniej nie da rady rtv-agd”. Oddawała pani u nas notebooka do naprawy. Serwis przekazał nam informację, że naprawa będzie kosztowała tysiąc dwieście złotych – zaczął spokojnym tonem.
– Co?! Czym pan się nie pomylił? Ja mam za to płacić? Chyba pan zwariował! – krzyczała klientka.
– Okazało się, że uszkodzenie jest mechaniczne, spowodowane przez użytkownika i serwis, za takie naprawy pobiera opłatę.
– Pan zwariował! Mój synek mówił mi, że to się samo zrobiło! Nic nie będę płacić! To na pewno wy zepsuliście ten komputer!
– Nikt pani specjalnie nie zepsuł komputera, proszę nie przesadzać. – mówił dalej Robert coraz bardziej nerwowy.
– To na pewno wasza wina! Wy uszkodziliście matrycę! Podam was do sądu! Jeszcze zobaczycie! – zaczęła szaleńczo wrzeszczeć klientka.
Robert nie wytrzymał. Najpierw odsunął od siebie słuchawkę, a później zakończył połączenie. Jezu, co za wariatka. Muszę pójść zapalić. – mruknął do siebie i poszedł na zaplecze szukać papierosów. Żeby wyjść musiał uzyskać zgodę kierownika, ale tamten akurat stał na dworze, więc tylko dołączył do niego. Rozmowa nie kleiła się, więc poruszał neutralne tematy o pogodzie, samochodach i rozwijającej się konkurencji.
Kolejne godziny spędził na codziennych, powtarzających się czynnościach. Pochodził po sklepie, trochę pobuszował w internecie, odkurzył sklepową wykładzinę. Około południa przyjął dość sporą dostawę nowych pralek i kuchenek gazowych. Później zrobił sobie kawę i zjadł kilka kupionych w markecie kanapek. Sprzedaż tego dnia nie szła zbyt dobrze. Jeden z kolegów sprzedał laptopa, który miał obsługiwać „tego, wie pan, skajpeja”, a on tylko tani odkurzacz. Kierownik dziś nie miał humoru i siedział na fotelu z przyklejoną do ucha słuchawką telefonu. Po sklepie głównie kręcili się sami „apacze”.
Po jakimś czasie z letargu, spowodowanym małą ilością klientów, wybudził ich okrzyk kierownika zza biurka.
– Jedzie do nas regionalny. Szybko k…, bierzcie się do sprzątania! – zaryczał na cały salon.
Od razu zapanowała nerwowa atmosfera. Wszyscy porzucili zajęcia zabijające czas i złapali za ścierki i miotły. Robert przytargał z magazynu zdezelowany odkurzacz i zaczął polowanie na zalegające przy regałach „koty”. Wstał nawet kierownik i zaczął przecierać szyby.
– Pamiętajcie! Nie stoimy, tylko ciągle się ruszamy. Do klienta od razu biegiem! I uśmiech! Robert, dlaczego się nie uśmiechasz?!
Robert skinął głową i uśmiechnął się krzywo schylając się z rurą odkurzacza. Cholerne „koty” były prawie pod każdym regałem. Po pół godzinie pierwsza fala przygotowań była już za nimi. Załoga trochę się uspokoiła, bo generalnie zrobił się porządek. Nie mogli jednak w czasie niespodziewanie zapowiedzianej wizyty kierownika regionalnego stać bezczynnie, lub wpatrywać się w monitor. Robert złapał więc za ścierkę i poszedł wycierać kurze z niedawno wycieranych kin domowych. Zaplanował, że zajmie mu to całą wizytę regionalnego. Nie ma to jak dobra strategia.
Szef regionu wpadł do sklepu z impetem. Na jego twarzy można było zobaczyć pogardę dla tego słabo prosperującego sklepu i całej jego załogi. Przywitał się tylko z kierownikiem sklepu i zaczął z nim szeptać. Robert stał nieopodal, spokojnie ścierał kurze i próbował wyłuskać cokolwiek, z tego co mówiła sobie władza. Gdy stał wsłuchany, do sklepu wszedł niepozorny klient i zaczął kręcić się obok ścieranych przez niego regałów.
– W czym mogę panu pomóc? – wyparował szybko Robert, czując na sobie wzrok kierownictwa.
Klient niechętnie odwrócił się w jego stronę.
– Ma pan discmany? – zapytał.
– Niestety, z przenośnych odtwarzaczy mamy tylko mp3.
Klient po tej odpowiedzi szybko wymaszerował ze sklepu. Robert natychmiast wrócił do swojej pracy. Kątem oka zauważył jednak, że kierownicy patrzą się na niego i o czymś dyskutują. Czuł, że coś było nie tak. Po chwili podszedł do niego regionalny. W końcu się przywitał i kazał mu pójść ze sobą na zaplecze. Zrobiło mu się gorąco. Czuł, że ma mokre czoło i spocone ręce.
– Jak ty się odzywasz do klientów?! – zaczął podnosząc głos.
– Yyyy. – wyrwało się zupełnie zaskoczonemu Robertowi.
– Na szkoleniu byłeś?! Masz mówić „widzę że jest pan zainteresowany”!, „w czym mogę pomóc” to mówią w mięsnym! Na jutro masz śpiewać ścieżkę sprzedaży!
– Yhy.
– A jak tam sprzedaż? Widziałem, że w tym miesiącu nie wyrabiasz punktów?
– Ostatni kwartał wyrobiłem, teraz coś tylko słabiej, mniej klientów jest. – bronił się tamten.
– To nie jest dom opieki społecznej. Jak do końca miesiąca nie wyrobisz normy, to wylatujesz! A teraz wracaj do pracy! – zakończył rozmowę regionalny.
Robert posłusznie wyszedł na sklep. Gotował się wewnątrz, ale nie mógł pozwolić sobie na odreagowanie. Złapał ścierkę, płyn do czyszczenia i skierował się w najdalszy zakątek sklepu. Zaczął mechanicznie ścierać kuchenki i pralki powoli się uspokajając. Co za palant. – myślał sobie. Że też muszę wysłuchiwać takich idiotów za te marne tysiąc sto złotych na rękę. Ledwo to starcza na papierosy, rachunek telefoniczny i dojazdy. Takiemu frajerowi w garniturze, to najchętniej bym czymś przypierdolił. Na przykład taką kolumną, co tam stoi. Cholera, ale gdzie ja znajdę inną pracę. Lepszy sklep, niż jakaś fabryka. Przynajmniej się tak mocno nie narobię. Muszę się uspokoić, zaraz mi przejdzie.
Regionalny jeszcze jakiś czas dyskutował z kierownikiem, pochodził po sklepie i w końcu odjechał. Po jego wyjściu z całej załogi zeszło ciśnienie. Wszyscy wrócili do stałych zajęć, a więc oglądania telewizji, grania on-line, czy wypatrywania ładnych dziewczyn wśród klientów spacerujących po galerii. Kierownik wyczuł dobry moment, szybko się przebrał i wynajdując jakiś bezsensowny powód wymknął się do domu.
Robert przysiadł przy komputerze i odsapnął. Miał nadzieję, że to już koniec niemiłych wrażeń tego dnia. Marzył, żeby przyśpieszyć trochę czas, wtedy mógłby znaleźć się w domu, zjeść dobry obiad i zrelaksować się przed telewizorem.
Godziny leciały jednak tak jak zwykle, ale było bardzo spokojnie. Sprzedali jeszcze jednego notebooka i kilka drobiazgów. W sumie, pod względem sprzedaży dzień nie zapowiadał się najgorzej.
Na godzinę przed zamknięciem do sklepu weszła ładna, wysoka brunetka. Robert poprawił koszulę wstając od komputera i posłał jej swój najlepszy uśmiech.
– Dobry wieczór. Przyszłam w sprawie reklamacji swojego aparatu. – zaczęła rozmowę odwzajemniając uśmiech.
Na słowo reklamacja, Robertowi od razu skoczyło ciśnienie i zrobił się czerwony. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Wyszedł zza lady i skierował się na zaplecze w poszukiwaniu aparatu. Wrócił po kilku minutach i wręczył go klientce.
– Ale to nie jest mój aparat. – stwierdziła zdziwiona kobieta.
– Zgadza się proszę pani. Serwis wymienił pani aparat na najnowszy model. Ten co pani miała, już został wycofany z produkcji. Ma pani najnowsze cudeńko.
– Proszę pana, ale to nie jest mój aparat. Mój był różowy! Nie chcę czarnego! Chcę różowy!
– Proszę pani, to jest nowszy, droższy model. Powinna pani być zadowolona – próbował załagodzić sytuację Robert.
Klientka wahała się i długo oglądała sprzęt, jaki otrzymała z serwisu. Po jakimś czasie jednak z naburmuszoną miną zdecydowała się go zabrać. Choć był w kolorze czarnym. Odetchnął z ulgą.
Zostało kilkanaście minut do końca zmiany. Czuł już zmęczenie po cały dniu i marzył tylko o odpoczynku. Pozostało tylko przeliczyć kasę, wydrukować raporty i szybko zamknąć sklep, żeby zdążyć na ostatni autobus.
Gdy wybiła dwudziesta pięćdziesiąt podszedł do stanowiska kasjera i otworzył szufladę. Przyglądał się chwilę osłupiały. Sprawdził stan gotówki na komputerze.
– Jezu, brakuje trzy i pół tysiąca! – krzyknął.
Ręce zaczęły mu się trząść i znów zrobił się czerwony na twarzy. Podbiegli do niego współpracownicy.
– Sprawdź dokładnie, może jest coś w sejfie. – radzili z chytrymi uśmieszkami na twarzy.
Robert ruszył jak oparzony na zaplecze do sejfu. Tam też nic nie było.
– K…! Ktoś mi rąbnął trzy i pół „kafla”! Co za pojebany dzień! Dzwonię na policję!
MARCIN RADWAŃSKI
Rocznik 1978. Urodzony w Zielonej Górze, gdzie nadal zamieszkuje. Absolwent Zespołu Szkół Budowlanych i Centrum Kształcenia Ustawicznego, z edukacyjnym epizodem na UZ. Z zawodu technolog drewna, informatyk i bhp-owiec. Pracował jako magazynier, krojczy pianki poliuretanowej, kasjer, a ostatnio jako doradca klienta w sklepie komputerowym. Wielbiciel kryminałów i literatury obyczajowej. Wolny czas lubi spędzać na lekturze, przy grach video, w kinie, a latem na rowerze, lub w piwnym ogródku. Publikował opowiadania na łamach magazynów literackich „Parnasik”, „Akant”, „Pro Libris”, oraz na stronach internetowych „Szafa”, „Mroczna Środkowo-Wschodnia Europa”, „Cegła”. Aktualnie zajmuje się pracą nad powieścią obyczajową.
Autor: Marcin Radwański