Do takich należy zaliczyć (i to zdecydowanie) rezurekcję „Martwego Zła”. „Evil Dead” to dziś, z braku lepszych określeń, rzecz kultowa. Dzieło, które przedefiniowało i zmieniło skostniały już wtedy gatunek slashera, tchnąc weń powiew świeżości i pomysłowości. Mierzenie się z czymś takim zakrawa tym samym na czyste szaleństwo. Niczym skok na bungee bez liny czy oglądanie „Kac Wawy” dla rozrywki.
Reżyser Fede Alvarez po uprzednim namaszczeniu od Sama Raimiego (twórcy oryginału) stwierdził jednak, że się nie boi i podjął temat. „Martwe Zło” w roku 2013 to film zupełnie inny. Próżno szukać tu wiader czarnego humoru, czy slapstickowych sytuacji, z których słynie pierwowzór. Alvarez proponuje klimat dużo cięższy, podszyty odpowiednią dramaturgią. Nowy „Evil Dead” również zabiera nas do opuszczonej chatki w środku lasu. Tym razem jednak bohaterowie nie szykują się do amerykańskiego melanżu. Wręcz przeciwnie. Zabierają tam swoją przyjaciółkę by walczyła z narkotykowym głodem. W trakcie odwyku znajdują tajemniczą księgę, która uwalnia czyhające na nich „zło”.
„Evil Dead” to przede wszystkim film dla osób posiadających bardzo mocne żołądki. Przecinanie własnego języka nożem do tapet, pozbawianie kończyn czy poszerzanie (dosłowne!) uśmiechu kawałkiem lustra – to tylko niektóre przykłady na sposoby obrzydzenia widzom życia. Ilość gore w trakcie seansu może przyprawić o mdłości. Pomysłowość reżysera nie zna tutaj granic. Za dowód niech posłuży chociażby scena finałowa, która aż prosiła się o "Raining Blood" w podkładzie. Fede Alvarez jest zażartym przeciwnikiem efektów komputerowych, dlatego też wszystko wygląda przerażająco realistycznie. Twórca nie zapomina również o wiernych fanach serii i niejednokrotnie puszcza do nich oko, nawiązując do oryginału. Do tego dochodzi rewelacyjny montaż, prowadzenie kamery czy kilka naprawdę przepięknych zdjęć, które tylko potwierdzają kunszt reżysera.
Każdy kto widział oryginalne „Martwe Zło” wie czego się spodziewać. Cała sztuka nowego „Evil Deada” polega na tym, że wciąż potrafi zaskoczyć i przede wszystkim trzyma w napięciu do samego końca. Pomimo całej gamy przerażaczy, odrażaczy i wszechobecnej obskurności, teatru okrucieństw, film przyciąga i w niezdrowy sposób fascynuje. Dla wygłodniałych fanów horroru, jest to rzecz absolutnie obowiązkowa. Tym bardziej, że gatunek ten ma ostatnio więcej potknięć niż wzlotów. Niby nie ma tu nic odkrywczego ale z drugiej strony ciężko się oderwać. I może to jest w tym najbardziej przerażające?
Ps. Nie wychodźcie z sali kinowej w trakcie napisów – na cierpliwych czeka niespodzianka na sam ich koniec!
Autor: Paweł Hekman