Następnego dnia siedzę w busie pędzącym do słonecznej Italii. Oczami wyobraźni widzę plaże, słońce, wodę i przystojnych Włochów. Robi się trochę gorzej, gdy planowana na piętnaście godzin podróż przedłuża się do dwudziestu czterech.
■ Ratunku! Gdzie ja trafiłam!?
Jeszcze tego samego dnia docieram do hotelu, w którym czeka na mnie wymarzona praca. Wszystko fajnie – tylko
o czym oni do mnie mówią, czego chcą? Nikt nie mówi po angielsku!
Zaczynam pracę, a raczej coś co ją przypomina… Pięćdziesiąt pokoi do sprzątnięcia
w dwie godziny, później kuchnia. To dopiero masakra – na dworze 40 stopni, a w środku ze 100! Ratunku! Po piętnastu godzinach pracy jedyne, na co mam jeszcze siłę, to pójście spać. Marzenia o morzu, plaży i reszcie uciech, odpłynęły.
Po dwóch tygodniach tej wspaniałej zabawy nastały skutki mojego braku władania językiem włoskim. Okazało się że byłam przyjęta tylko na dwa tygodnie, dopóki nie powróci
z urlopu stała pracownica.
Szefowa daje mi jeden dzień na spakowanie się i opuszczenie hotelu. Matko kochana! Tylko spokojnie, tylko spokojnie! Odnajduje biuro podróży, kupuję bilet do Polski, no, jakoś to będzie!
■ Nadchodzi ratunek
Dzwoni telefon. Ciocia, która pracuje we Włoszech, mówi: przyjedź, może znajdziemy coś innego. No to już jakaś perspektywa. Jadę – przez pół Włoch w pociągu w upale! Dojeżdżam… O zgrozo! Wieś jakich mało, zero kontaktu ze światem zewnętrznym, a gdzie tu pracy szukać, to ja nie wiem!
Po kilku dniach jest… praca w polu przy sadzeniu kalafiorów, dobrze płacą! A co tam – biorę! Gorzej już być nie może! Idę sadzić warzywka! Żar leje się z nieba, skrzynki z sadzonkami ważą chyba z tonę. Po kilku dniach mam dość!
■ Londyn? Yes, yes, yes!
Dzwonię do przyjaciółki, żalę się, jak mi źle i niedobrze. – A może Londyn? – pada z jej ust pytanie.
Pierwsza myśl: Yes Yes Yes! Kolejna: nie ma mowy, wracam do domu! Ostateczna decyzja: lecę. Rodzina umiera… ale ja twardo obstaje przy swoim. Koleżanka załatwia mi lokum
u znajomego. Jest dobrze. Teraz tylko potrzebuje biletu. Ale jak go zarezerwować bez Internetu!? Jest i na to sposób. Dzwonię do Polski i tam dobra dusza rezerwuje mi bilet relacji Bolonia Forli – London stansted.
Nadchodzi wielki dzień,
w końcu opuszczę kraj, który już zdążył mi zbrzydnąć. Ciocia odwozi mnie na lotnisko w Bolonii. Myślę sobie: koniec kłopotów!
O jakże się myliłam! Miła pani na lotnisku informuje mnie, że to nie to lotnisko – podobno wiele osób myli się, Forli to miejscowość 100 km od Bolonii i że można tam pociągiem dojechać, ale na samolot to ja już nie zdążę na pewno!!! Nie, to chyba sen…
Taksówka! Drogo, ale może się uda! Pan kierowca mknie jak szalony, a ja co chwilę pytam, czy daleko, czy długo jeszcze? Udało się! Kocham pana kierowcę!
■ Witaj cywilizacjo!
Poznaję swego współlokatora. Miły z niego człowiek… Na początku. Pokazuje mi miasto, objaśnia, jak się po nim poruszać , ratuje przed nadjeżdżającymi z lewej strony samochodami. Cywilizacja, kontakt ze światem o nazwie Internet! Kocham ten kraj!
Pełna zapału szukam pracy. Po czterech dniach udaje się! Zostaję pracownikiem coffeschopu – robię kawy, herbaty, soki i kanapki, nie jest źle. Towarzystwo iście międzynarodowe: Kolumbijczyk, Turek, Francuz, Szwedka, Słowaczka i ja. Jest wesoło! Ale praca to praca, męczy i po jej zakończeniu przychodzi ochota na odpoczynek. Wracam do domu, oczekuję ciszy… A co zastaję? Muzyka na full, mój współlokator z nadpobudliwością piątego stopnia skacze po domu, posprzątać też nie raczył! Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, ale muszę jakoś przetrwać!
I tak mijają mi dwa miesiące… W międzyczasie spełniam swoje marzenie: zwiedzam Londyn – najpiękniejsze miasto świata, które nie umiera nigdy, robię zakupy i spędzam czas
z nowymi przyjaciółmi.
A gdy zbliża się termin wylotu, myślę sobie: teraz nic się nie zdarzy. O jakże po raz kolejny mogłam się tak pomylić! Wchodzę do londyńskiego domu pewnego dnia, a mojego komputera nie ma! Jest za to karteczka od police, że pożyczyli, oddadzą w listopadzie, bo muszą sprawdzić wszystkie z tego mieszkania – zgłoszenie dostali. Ratunku… Pojechałam, tłumaczyłam i nic. Powiedzieli, że jak sprawdzą, to oddadzą! Czekam do dziś. Autor: Marzena Toczek