Fantastycznie przedstawiony moment wielkiego XIX-wiecznego przełomu, w którym medycyna, dotychczas prymitywna, oparta w dużej mierze na zabobonach i półprawdach, zmieniła się w prawdziwą naukę. Ludzkość która „uwierzyła” w istnienie bakterii i ich wpływ na ludzkie zdrowie, zrozumiała sens higieny, sięgnęła po eksperyment ze szczepieniami.
„Cudowny Lek” to także historia pojedynku dwóch wielkich odkrywców – Roberta Kocha i Ludwika Pasteura – ich wieloletnia walka o wpływy, pieniądze, sławę i prestiż w świecie medycznym.
Książka ukazuje kulisy rozwikłania tajemnicy gruźlicy – choroby owianej mitem i złą legendą, najstraszniejszej choroby tamtych czasów, która była przyczyną ¼ zgonów.
Tomasz Goetz: "Cudowny Lek. Robert Koch, Ludwik Pasteur i prątki gruźlicy". Premiera książki: 12 sierpnia.
Fragment książki:
Napływali do Berlina całymi dniami, tygodniami i miesiącami, nie mając pojęcia, dokąd iść ani co robić, gdy już dotrą na miejsce. Berlińczyków musiała zdumiewać ta istna pielgrzymka zombie: tłumy żywych trupów z całej Europy przybywały do ich miasta w poszukiwaniu czegoś, co oficjalnie jeszcze nie istniało.
Wędrówki chorych rozpoczęły się w sierpniu 1890 roku wraz z pojawieniem się pierwszych pogłosek, że Robert Koch, największy spośród europejskich naukowców, opracował terapię, a raczej remedium przeciwko suchotom, czyli gruźlicy. Koch niczego nie obiecywał; napomknął tylko o substancji, która prawdopodobnie powstrzymywała postępy choroby. Ale to napomknięcie wystarczyło. Gruźlica była najbardziej śmiercionośną chorobą na świecie, a cierpiący na nią naprawdę zdesperowani. Zdążali do Berlina w poszukiwaniu choćby promyka nadziei (…). Gruźlicę uważano za podstępną chorobę, gdyż rozwijała się powoli, jakby od niechcenia. Najpierw pojawiał się niewinny kaszel, niekiedy przeziębienie lub dreszcze. Potem jednak kaszel stawał się coraz groźniejszy, a każdy jego atak przysparzał coraz większego bólu. Chory zaczynał pluć krwią. Tracił apetyt, co powodowało znużenie, głębokie otępienie, senność i apatię. Wyniszczony chorobą organizm stopniowo marniał i gasł. U większości zarażonych proces ten trwał kilka miesięcy, a nawet lat. Nawet wtedy, gdy koniec wydawał się już bliski, chorzy sprawiali wrażenie, że nie mogą wykrzesać z siebie dość energii, by skonać. W końcu umierali – tysiącami, setkami tysięcy i milionami. W drugiej połowie XIX wieku gruźlica odpowiadała co najmniej za jedną czwartą wszystkich zgonów. Ponure widmo zawisło nad wszystkimi krajami Europy, nad Stanami Zjednoczonymi i całym światem.
Za przybywającymi do Berlina chorymi nieuchronnie podążała śmierć. Umierali w drodze w przedziałach kolejowych, na miejscu w hotelach, a także w klinikach i na oddziałach szpitalnych, oczekując na dawkę nowego, niezwykłego środka. Władze miasta nie miały pojęcia, co robić. W hotelach i w szpitalach zaczęło brakować miejsc. Nawet kawiarnie przerobiono na miejsca pobytu dla przyjezdnych.
Inwazja chorych jeszcze się nasiliła po 13 listopada, gdy Koch wreszcie podał kilka szczegółów na temat opracowanego przez siebie środka. Publiczny pokaz preparatu zaplanowano na 17 listopada w Berlinie, więc do tłoczących się w pociągach gruźlików dołączyli naukowcy. Najbystrzejsi przedstawiciele profesji medycznej w Europie pragnęli na własne oczy zobaczyć, jak preparat Kocha niszczy najgorszą chorobę, jaka kiedykolwiek prześladowała ludzkość.
W jednym z tych pociągów podróżował młody Szkot. Wybrał się do Berlina zainteresowany nie tyle lekiem, co procesem prowadzącym do jego powstania. Nieznany, ambitny lekarz z angielskiej prowincji miał zamiar zabawić się w detektywa i ocenić efekty pracy doktora Kocha. Ubóstwiał swego niemieckiego kolegę po fachu, ale lata praktyki uodporniły go na obietnice cudownych leków i doraźnych rozwiązań. W Berlinie chciał się przekonać, czy nowy środek naprawdę działa. Podróż ta miała odmienić jego życie: przybywał jako obserwator historycznych wydarzeń, lecz miał wyjechać jako postać historyczna. Przyjeżdżał jako lekarz, a miał wyjechać jako pisarz.
Nazywał się Arthur Conan Doyle.
Autor: kr, mat. prasowe