Do kogo powinien zwrócić się student, któremu nie przyznano akademika, choć spełniał kryteria? Do samorządu uczelnianego albo do organizacji takich jak Zrzeszenie Studentów Polskich czy Niezależne Zrzeszenie Studentów. To one mają wpływ na regulamin uczelni, kontrolują i opiniują stan akademików, współdecydują o wydatkach z uczelnianych funduszy i wysokości stypendiów. W statutach zapisaną mają ochronę praw studentów, reprezentowanie ich przed władzami szkoły, występowanie w ich imieniu przed urzędami państwowymi.
Tyle teorii. W praktyce studenci wyliczają problemy, w których organizacje obiecywały pomoc, a nic nie zrobiły.
– Brak miejsc w akademikach i galopujące ceny stancji. W proteście młodzi ludzie uczący się we Wrocławiu zorganizowali happening "Studencie, zamieszkaj na moście". NZS poparł ich dopiero za drugim razem i nieskutecznie – miejsc w akademikach nie przybywa.
Lekceważenie studentów zaocznych. Na łamach „Metra” zaoczni studenci z całej Polski skarżyli się, że uczelnie układają plany zajęć tak, iż pracujący żacy muszą nagminnie zwalniać się z pracy. – To poważna sprawa, której nie zostawimy bez odzewu – przekonywał Bartłomiej Banaszak z Parlamentu Studentów RP. Na razie nic się nie zmieniło.
– Problem ze stypendiami. Gdy na początku tego roku akademickiego okazało się, że na Uniwersytecie Opolskim brakuje pieniędzy na stypendia naukowe (uczelnia źle policzyła studentów, którym one przysługują), samorząd i parlament studentów zgodziły się na propozycję władz szkoły, żeby obniżyć (nawet o 100 zł) ich wysokość. Wściekli studenci usłyszeli od swoich przedstawicieli, że nie było innego wyjścia, a prorektor był przekonujący.
Do samorządów studenckich idą karierowicze
Szeregowi studenci zarzucają swoim kolegom z samorządów, że nie zajmują się naprawdę ważnymi sprawami środowiska. – Samorząd odbębnia minimum. Nic nie robi na rzecz studentów i nauki, imprezy organizuje tylko takie, z których sam ma kasę – skarży się Magda z Uniwersytetu Wrocławskiego. Choć od uczelni samorząd dostaje nawet 300 tys. zł rocznie, jego działalność ogranicza się do urządzenia juwenaliów i obozu integracyjnego dla nowych studentów. Informacje na stronie internetowej nie były aktualizowane od maja, z przepisowych 30 osób w samorządzie zasiada… 12. Reszta zrezygnowała albo skończyła studia, a wyborów uzupełniających nie zorganizowano.
Wśród żaków nie brak głosów, że do samorządów idą karierowicze, którym chodzi tylko o pochwalenie się taką działalnością w CV. I profity. Jeszcze do niedawna na Uniwersytecie Opolskim nagrody rektora dostawali głównie działacze samorządu studenckiego. W zależności od uczelni studenci należący do samorządu nie płacą za akademiki (albo płacą niższą stawkę) lub mają pierwszeństwo podczas ich przyznawania.
To nie my, to oni
Działacze zaprzeczają zarzutom i wyliczają swoje osiągnięcia. – W ramach akcji "Zostań ambasadorem uniwersytetu" w kilkudziesięciu szkołach spotkaliśmy się z maturzystami. Walczymy o takie zmiany w regulaminie studiów, które pozwolą na powtórzenie egzaminów w przypadku jakichś nieprawidłowości – wylicza Marek Czachara, przewodniczący samorządu Uniwersytetu Wrocławskiego.
Grzegorz Dębowski, rzecznik NZS, też uważa, że jego organizacja dobrze zajmuje się sprawami studentów: – Walczymy o wolny dostęp do zawodów prawniczych, zbieramy podpisy za przywróceniem 49-proc. ulgi na przejazdy dla studentów.
W sprawie studentów zaocznych NZS polecił organizacjom uczelnianym podjąć mediacje z rektorami. Z jakim skutkiem? Nie wiadomo. – W marcu mamy komisję krajową, wtedy się dowiem – obiecuje Dębowski. Na koniec radzi, że lepiej prześwietlić działalność jego kolegów z Parlamentu Studentów RP. – To oni – a nie my – są dotowani przez Ministerstwo Nauki, na co wydają te pieniądze?
Frakcje, interesy i interesiki
Zapytaliśmy, ale parlament też nie ma sobie nic do zarzucenia w kwestii niezałatwionych studenckich spraw. Jego przewodniczący Bartłomiej Banaszak pytany, na jakim etapie są sprawy, którymi obiecał się zająć, odesłał do wydziałowych samorządów i Państwowej Komisji Akredytacyjnej. – One lepiej orientują się w sytuacji na swojej uczelni – tłumaczy.
– Do Parlamentu Studentów UW kandydowałem raz – opowiada 25-letni Maciek z Warszawy – Miałem dość po dwóch posiedzeniach, więcej się nie pojawiłem. Wyglądało to jak polski Sejm: frakcje, interesy, interesiki. Nie rozumiałem, dlaczego się kłócimy – czym się różnimy?
– Zajmujemy się poważnym sprawami, np. uczestniczymy w projektowaniu reformy nauki, walcząc o odpowiednio wysokie limity punktów czy progi stypendiów socjalnych – odpowiada Banaszak. Zapewnia, że całość dotacji z Ministerstwa Nauki (w ubiegłym roku 590 tys. zł) parlament przeznacza na działalność statutową, m.in. prowadzenie warszawskiego biura czy utrzymywanie instytucji rzecznika praw studenta.
Co sądzi o darmowych akademikach dla samorządowych działaczy? – To zrozumiałe. Społeczna działalność w samorządzie jest czasochłonna i wyklucza podjęcie pracy zarobkowej. Studenci często z własnej kieszeni muszą pokryć koszty telefonów czy udziału w szkoleniach. Coraz mniej osób chce działać na rzecz innych, a istnienie samorządu jest wymogiem ustawowym. Sposób motywowania do udziału w nim leży w gestii uczelni.
Źródło: Metro
Autor: Marcelina Szumer, gw