Czytałem wiele publikacji na temat młodych ateistów. W większości były napisane przez nieznających tematu dziennikarzy, raz natknąłem się na artykuł napisany przez zaniepokojonego katechetę – ten ostatni wzbudził we mnie dość znaczny podziw. Nie mam ambicji, by wywołać w internecie dyskusję ateistów z teistami – chcę tylko opisać, jak według mnie wygląda cała sprawa od wewnątrz – oczami ucznia trzeciej klasy gimnazjum.
Osobiście jestem przykładem tego, co zdarza się w wielu polskich rodzinach. Dziecko jest chrzczone – nie można tego nazwać „przyjęciem sakramentu chrztu", bo w większości następuje to w wieku, kiedy świadomość dziecka nie wykracza poza „papu" i „kaka". Później zostałem zapisany na religię, w drugiej klasie przyjąłem komunię – mówiąc szczerze, nie miałem innego wyjścia – w czasie godzin lekcyjnych odbywały się „egzaminy z modlitw", nauczycielka sprawdzała naszą obecność na mszach.
Wcześniej, jako małe dziecko, chodząc do kościoła, widziałem w całym obrzędzie mszy coś fascynującego i ekscytującego. Czuć było atmosferę wzniosłości całego wydarzenia. W czasie przygotowań do komunii cały czar prysł. Na kilka miesięcy przed tym „wielkim wydarzeniem" – jak nazywały to mocno religijna wychowawczyni i katechetka, zaczęło się. Kupowanie stroju, przymiarki, nauka modlitw, spowiedzi, kilkudziesięciu pieśni religijnych, ustawianie dzieci w ławkach według wzrostu, zamawianie zdjęć i filmów wideo, niemalże konieczność robienia spotkania rodziny i znajomych. Wówczas cały proces odchodzenia od wiary zaczął się we mnie na poważnie, ta szopka zwyczajnie przestała być dla mnie tym, co wcześniej uważałem za religię.
Mimo wszystko nie rezygnowałem z nauki tego „przedmiotu". Zajęcia były w planie pomiędzy innymi, więc i tak nie miałbym co robić, poza chodzeniem na świetlicę. Oprócz tego, rodzice mówili mi, że nie chodzi im o to, bym był wierzący, bo to moja decyzja, jednak na tradycji chrześcijańskiej opiera się ogromna część naszej kultury.
Uczęszczałem więc na nią aż do trzeciej klasy gimnazjum, w której to jestem dzisiaj. Już w drugiej chciałem się wypisać z powodu nauczycielki, jednak w trakcie roku szkolnego nie było to możliwe (swoją drogą nie wiem, czemu szkoła nie widzi ewentualności odejścia od wiary później, niż 10 września). Nonsensem wydawało mi się wliczanie się tego przedmiotu do średniej. Nie wiem, czy jest coś takiego, jak zakres nauczania „religii" – wiem, że jest na innych przedmiotach – w każdym razie, uważam, że nauczyciele powinni pokazywać nam, a wręcz być wzorcem tolerancji, uczyć moralności, dobroci, szacunku wobec innych – nie tylko psalmów, modlitw i studiowania Pisma.
Niestety, rzeczywistość jest inna – katecheci, księża i zakonnice, którzy powinni uczyć nas, jak dobrze przeżyć życie, sami są obrazem głębokiej frustracji, uczą nas wrogości wobec innych kultur, wyznań, orientacji, czy poglądów. Nie mają pomysłów na lekcje. Zamiast zadawać prace domowe na temat Jana Pawła II, którego przecież nie wszyscy musimy wielbić i podziwiać, czytanie Pisma Świętego czy też nakazywać rysować adwentowe świeczki – moglibyśmy przecież chociażby obejrzeć jakiś film. Wówczas zajęcia takie byłyby dla uczniów atrakcyjne.
Niestety, przedstawiciele Kościoła w Polsce są głęboko przekonani o własnej genialności. Uważają siebie za pokrzywdzonych przez szatana i przez jego modę na ateizm. Nic nie bierze się znikąd – to pewnie jeden z objawów mojej niewiary, ale również realizmu i obiektywizmu.
„Religia" powinna być, według mnie, przedmiotem dla chętnych (choć w teorii się tak nazywa). Chętni powinni się na nią zapisywać, a nie odwrotnie. Moja walka z tymi zajęciami toczy się od września, aż po dziś. Miliony pism, chodzenia wokół wypisania się.
Ten rok ma moich rówieśników przygotować do bierzmowania – sakramentu oznaczającego dojrzałość wiary. Nie wiem, czy to dlatego nauczyciel, zamiast dopingować i uczyć mądrego życia i wiary, sprawdza podpisy księdza w kwestii obecności na mszy. Moi koledzy i koleżanki muszą „zaliczyć" jakąś ilość obecności na różańcu, muszą być na każdej mszy niedzielnej, zaliczyć ileś mszy w ciągu normalnego tygodnia itp. W innym wypadku nie zostaną do bierzmowania dopuszczeni. Dziś nie wiem, czy szkoła, a raczej przedmiot zwany „religią" służy do tego, by nauczyć nas żyć i uczyć wiary, czy sprawdzić tą wiarę.
Może człowiek, który w jednym z komentarzy, które czytałem stwierdził, że ateizm to moda, która przeminie, odpowie? Zapewne tak właśnie uważają wszyscy urzędnicy Kościoła – choć pewnie do nich nie przemówię, ale jeżeli nic z tym nie zrobią, religia katolicka – jako przedmiot i wyznanie – przestanie być atrakcyjna dla kogokolwiek.
Autor: interia360.pl / magzioo