Nosowska i znany z formacji Pogodno Marcin Macuk – muzyczny mózg płyty „Osiecka” – nie próbowali odkrywać Ameryki. Wzięli na warsztat piosenki, które do tekstów Osieckiej napisali Seweryn Krajewski, Jan Ptaszyn Wróblewski czy Jerzy Satanowski. Jedyne co zmienili, to aranżacje.
Zanim jednak zgromadzona w filharmonii publiczność mogła posłuchać przeróbek, Kasia wykonała kilka utworów ze swojej przedostatniej płyty „UniSexBlues”. Zespół Nosowskiej zagrał m.in. „Makro”, „Sub Rosa”, „Karatetyka”, a całość zaczęło „Konsorcjum K.C.K.”. Jeśli ktoś zna „UniSexBlues”, wie, jak wielką rolę w brzmieniu tej płyty odegrały gitary akustyczne. Niestety, zabrakło ich na scenie, więc nieobecność „Ery Retuszera” był łatwa do przewidzenia. Przykro stwierdzić, ale żadna z zagranych piosenek nie porwała. Początek nie wybijał się ponad przeciętność, zostawiając jedynie w sferze marzeń powtórkę z ostatniej wizyty wokalistki w „Kawonie”, w Walentynki 2008 roku.
Free jazzowe intro pełne popisów perkusisty Łukasza Moskala (Zakopower, wcześniej Tworzywo Sztuczne) wprowadziło widzów – czy też może bardziej słuchaczy – w świat „Osieckiej”. Pierwszym przedstawicielem krążka było „Na całych jeziorach ty”, zagrane tak samo, jak na płycie. Potem „Kokaina” i „Nim wstanie dzień”. Niestety, wersja Nosowskiej pozostaje daleko w tyle za oryginalnym wykonaniem Edmunda Fettinga z filmu „Prawo i pięść”. Ostatnią płytę wokalistki reprezentowały jeszcze m.in. przerobione na tango „Uciekaj, moje serce” czy „Zielono mi”. Artystka dwukrotnie podchodziła do „Zielono mi”. Wersja z „Osieckiej” wydaje się odrobinę gorsza od wcześniejszej, przygotowanej na potrzeby składanki „Ladies”, na której znalazły się piosenki m.in. Kayah, Ewy Bem czy Anny Marii Jopek. Zasadniczą część koncertu zakończył utwór „Na kulawej naszej barce”, ten sam, który wieńczy płytę promowaną podczas zielonogórskiego koncertu.
„Osiecka” na żywo wypadła tak samo, jak w studiu. Piosenki, które podobają się na płycie, jak „Na całych jeziorach ty”, doskonale broniły się na żywo. Te słabsze, jak choćby „Uroda” czy „Uciekaj, moje serce” w koncertowym wykonaniu poległy. Ciekawostką było wykonane na bis „Jak pięknie jest umierać między gołębiami”. Utwór z repertuaru Grażyny Łobaszewskiej był jednym z tych, które nie zmieściły się na ostatnią płytę Kasi.
Można pisać, że Nosowska zaciska pięści podczas śpiewania, że jest zawstydzona, kiedy musi przemawiać do publiczności. Tylko po co? Przecież robi tak od lat i nic się w tej materii nie zmienia. Zaskoczyło jedynie ubranie wokalistki. Miłująca się w ciemnych kolorach Kasia, miała na sobie białą górę, w postaci czegoś plasującego się między bluzką, żakietem a czymś jeszcze. Uwagę zwróciła scenografia, czyli płachta materiału, na której nadrukowano klawiaturę maszyny do pisania. Młodsi widzowie mogli się zdziwić, „Z” w miejscu „Y” i odwrotnie, dodatkowe znaki „zł”, „Ż”, „Ł”. Łezka napłynęła do oka, dziś trudno o podobne wynalazki.
Towarzyszący Nosowskiej muzycy, występujący pod szyldem UniSexBand (USB) wyglądali do tej pory jak boysband kloszardów. Przy okazji koncertów promujących „Osiecką” zaszła drastyczna zmiana, większość panów założyła białe koszule.
Na pierwszy plan podczas całego występu wysuwał się Łukasz Moskal, który wyprawiał nieprawdopodobne rzeczy za perkusją. Jako jedyny muzyk zasłużył na pochwałę. Reszta grała strasznie zachowawczo, jakby za karę. Macuk w niczym nie przypominał szaleńca znanego z występów Pogodno, czy wcześniejszych koncertów Nosowskiej. I to bynajmniej nie z powodu repertuaru czy miejsca, w jakim przyszło mu grać. Nie błyszczała również Kasia. Sprawiała wrażenie trochę znudzonej. Częściej niż zwykle zaglądała do ściągawek z tekstami, które miała na pulpicie na wysokości prawej dłoni. Zabrakło błysku, zabrakło tej magii, która cechuje występy Nosowskiej. Nie twierdzę, że było źle. Ale dobrze wcale.
Autor: Maciek Kancerek