Jest rok 1978. Inauguracja roku akademickiego w Sali Kongresowej. Najpierw przemawiał towarzysz z PZPR. Potem na scenę wszedł Kaczmarski. – Włoski ładnie przystrzyżone, koszula porządnie włożona w spodnie – wspomina ówczesny student Filip Łobodziński. – Siadł chłopak z gitarą i wykurwił takie piosenki, że nam kapcie spadły. Nie mogłem uwierzyć, że takie teksty oficjalnie pod egidą marksistowskiego rektora lecą. Na dzień dobry pojechał „Obławą”. Wszystkich wbiło w krzesła.
Jak relacjonują wypowiadający się w książce Gajdy, wielu z nich „Obława” ułożyła życie. Tę pieśń, która „ustawiła” świadomość dwudziestolatków, Kaczmarski napisał, kiedy miał lat siedemnaście. Wtedy w Sali Kongresowej miał już lat 21, był twórcą w pełni dojrzałym i autorem wielu mądrych i literacko znakomitych tekstów. Chociaż, co też pokazuje książka Gajdy, jako człowiek nie dojrzał niemal do śmierci. Swoich rówieśników – dzięki specyficznemu wychowaniu i wybitnym zdolnościom – intelektualnie jednak przerastał o głowę. Uczył ich historii i życiowej niepokorności. I uczy także dzisiaj – kolejne już pokolenie dwudziestolatków – słuchających jego piosenek.
Wtedy ważne było to, że śpiewał o istnieniu obozu w Rembertowie, w którym Sowieci mordowali po wojnie AK-owców, i o wielu innych faktach, których w szkole nie uczono. Swoim rówieśnikom – najpierw sam, a potem wraz z Gintrowskim i Łapińskim – zastępował rocka, gdyż ówczesna polska odmiana tej muzyki przypominała bardziej chór kastratów niż muzykę buntu. Słynny protest song Czesława Niemena „Dziwny jest ten świat” na tle piosenek tego młokosa wyglądał żałośnie. Kaczmarski śpiewał tak, jakby cenzura nie istniała. Był zjawiskiem wyjątkowym na tle tamtego przeżartego konformizmem świata polskiej kultury, w którym artyści gromadnie maszerowali w pochodach. Nie należał ani do władzy, mimo że występował oficjalnie, ani do opozycji, chociaż grał na jej imprezach, czego z reguły bojący się o swoją karierę artyści unikali.
Oczywiście zainteresowała się nim bezpieka, której raporty Krzysztof Gajda obszernie cytuje, i namawiała do współpracy. Kaczmarski postąpił z nią tak samo jak z cenzurą – machnął na nią ręką. W okresie karnawału „Solidarności” stał się gwiazdą. Stan wojenny zastał go we Francji, gdzie zaangażował się w akcje pomocy podziemiu i możliwość powrotu do kraju została przed nim zamknięta. Miał wówczas lat 24 i zaczął stawać się legendarnym bardem „Solidarności”. Z tą niesprawiedliwą etykietą pieśniarza tylko i wyłącznie politycznego oraz opaczną interpretacją sarkastycznej, traktującej o mechanizmach rewolucji pieśni „Mury” przyszło mu się zmagać do końca życia. Krzysztof Gajda w swojej książce udowadnia, jak krzywdzące dla Kaczmarskiego są to etykiety, i pokazuje, jak barwna i wielowątkowa była to twórczość.
„To moja droga” nie jest jednak panegirykiem. Napisana z reporterską werwą – w oparciu o dokumenty i relacje wielu osób – książka przedstawia postać o wielu obliczach. Poza portretem wybitnego twórcy pokazuje także portret człowieka. Miejscami tak bulwersujący, że gdyby Kaczmarski sam za życia nie napisał szczerej do bólu, autoszyderczej powieści „Autoportret z kanalią”, to wielbiciele barda chyba by Krzysztofa Gajdę za tę biografię zlinczowali.
Autor: dziennik.pl / Mirosław Spychalski