Umiesz grać na gitarze czy udajesz?
Umiem. Mam na koncie nawet serialową płytę. W dodatku w lutym razem z zespołem Łukasza Targosza zagrałem koncert w Hard Rock Cafe. Przygotowaliśmy taki specjalny zestaw ośmiu utworów serialowego zespołu Dirty Track i zagraliśmy też covery AC/DC, Sex Pistols i Kiss. Jest też pomysł, żeby promować trzecią część serialu poprzez serię koncertów letnich. Tylko zobaczymy, jak nam to wyjdzie. Ja nie czuję się zbyt dobrym wokalistą i nie wiem, czy kondycyjnie wytrzymam.
Z tego płynie wniosek, że identyfikacja z serialowym Darkiem powinna Ci przychodzić stosunkowo łatwo.
Oczywiście. I chociaż tak naprawdę całą tę moją "twórczość muzyczną”, która się dzieje przy okazji serialu "39 i pół”, traktuję jak żart, to prawdą jest, że granie jest moim wielkim marzeniem. Najbardziej w życiu chciałbym być światowej klasy muzykiem rockowym, który zapełnia stadiony. A nie światowej klasy aktorem.
Jak to? Mam rozumieć, że nie chciałeś zostać aktorem?
Nie. Nie brałem tego pod uwagę. Myślałem, że będę policjantem albo lekarzem.
Ale studiowałeś resocjalizację… Po co?
Bo chciałem. Interesowało mnie pomaganie innym w trudnej sytuacji życiowej. Nie poszedłem dalej w tym kierunku, ale i tak uważam, że studia na Uniwersytecie Warszawskim zajebiście mi pomogły. Przez cztery lata studiów uczelnia dała mi niebywałe rozszerzenie umysłu w przeróżnych dziedzinach. To, że ja się tam spotkałem z psychologią, filozofią i psychologią społeczną oraz metodologią, to paradoks. Wtedy tych przedmiotów nienawidziłem, a dzisiaj uważam, że powinienem jeszcze trochę postudiować. To było po prostu, kurwa, nieocenione. Dzięki temu jestem w stanie zadawać sobie różne pytania, a nie koncentrować się tylko na aktorstwie.
To źle, że ktoś się koncentruje na aktorstwie?
Nie o to mi chodzi. Kiedy przez parę lat byłem asystentem profesora w krakowskiej szkole teatralnej jako świeżo upieczony absolwent, pracowałem ze studentami. Widziałem wówczas ludzi, dla których aktorstwo było jedną jedyną pasją życiową. Zobaczyłem ludzi tak naprawdę zamkniętych na świat. A przecież nie o to chodzi. Ludzie z mojej grupy byli inni. Może dlatego, że każdy z nas wcześniej coś studiował i dopiero potem poszedł do szkoły aktorskiej. Dało nam to pewien background. Dzięki temu my – w porównaniu z tymi młodzikami – mieliśmy zupełnie inny poziom rozmowy.
Jak Ty właściwie trafiłeś do tej szkoły aktorskiej?
Przez kobietę. W liceum miałem dziewczynę, która interesowała się teatrem. Zacząłem chodzić na kółko teatralne i – właściwie dla niej – zdecydowałem się startować do szkoły aktorskiej. Bez powodzenia. Jednak nie poddałem się i w końcu, za czwartym razem, mi się udało. Chociaż muszę przyznać, że wtedy w ogóle nie brałem pod uwagę tego, że będę grał w telewizji albo w kinie. Myślałem, że będę aktorem stricte teatralnym. I przez dziewięć pierwszych lat mojej "kariery” grałem właśnie tylko tam. Plus w teledysku Edyty Bartosiewicz do utworu "Sen”. To wyszło zupełnie przypadkowo i było to moje pierwsze spotkanie z kamerą. Wystąpiłem jako "przystojniak”, ha ha ha.
Dobrze Ci było z tym teatralnym graniem?
Powiem tak – nie było łatwo. To były ciężkie czasy. Poza tym nikt nie wiedział, kim jestem. Kiedy przychodziłem na castingi, to pytali mnie: "Kim pan jest?”.
Popularności nie było, kasy chyba też nie było?
Nie było. Pamiętam, że wciąż musiałem pożyczać od znajomych 20 zł, żeby przeżyć.
I żeby przeżyć, musiałeś właściwie non stop pracować?
Tak, ale tego nie żałuję. Według mnie to nic złego pracować na studiach. Zarabiałem kasę głównie na wakacje albo po to, żeby sobie coś przyzwoitego kupić. W tamtych czasach był to duży problem. Zakup adidasów był dla mnie prawie nierealny. Wtedy buty marki adidas kosztowały 30 tysięcy złotych. A tyle w sumie zarabiali moi rodzice. To była abstrakcja. Dlatego imałem się różnych zajęć, żeby mieć trochę kasy. Chociaż często trafiałem w takie środowiska, w których musiałem "krakać tak jak i ony”. Ale nie żałuję – żadna praca nie hańbi.
To prawda. Ja kiedyś, na studiach, na parkingu jednego z centrów handlowych rozdawałem róże przebrany za Cygankę.
O widzisz. Ja zapierdalałem w stroju kurczaka po Warszawie i namawiałem gości do przychodzenia do restauracji, w której kurczaków już dawno nie było. Okazało się później, że to była mafijna pralnia pieniędzy. Zahaczyłem też o Stadion Dziesięciolecia, ponieważ tam było można łatwo dorobić, sprzedając ciuchy…
Tak robiło wiele osób. Pamiętam, że kiedy moi rodzice wrócili z jakiejś zagranicznej wycieczki, to później sprzedawali po znajomych jakieś bibeloty.Dokładnie. Jeśli ktoś pojechał do ówczesnej Czechosłowacji, to przywoził lentilky, buty czeszki albo śliwowicę, które później się opychało znajomym.
Sądzisz, że pod względem zaradności byłeś wyjątkiem?
Niekoniecznie. Oczywiście, w moim otoczeniu byli ludzie, których rodzice znacznie lepiej prosperowali od moich. Dzięki temu niektórzy moi kumple nie musieli pracować. Mieli właściwie kasę na wszystko, ponieważ rodzice chcieli dla nich jak najlepiej i dbali o ich portfel. Ale później mieli problem. Ja miałem cały czas jakiś cel w życiu – mieć więcej pieniędzy i przez to być lepiej wyedukowanym. Ci moi koledzy takich ambicji nie mieli. I teraz sytuacja się odwróciła. Mogę sobie pozwolić na wiele rzeczy, a oni nie. Zresztą ja cały czas mam poczucie niespełnienia i wciąż chciałbym mieć więcej pieniędzy.
Możesz sobie na pewne rzeczy pozwolić, bo "wyszedłeś” z teatru i zacząłeś pokazywać się szerokiej publiczności – najpierw w filmie "Ciało”, a później stałeś się komisarzem Szczepanem Żałodą w "Kryminalnych”.
Mogę powiedzieć, że to właśnie były właściwie dwie przełomowe dla mnie role. Dzięki nim zostałem zauważony i na castingach ludzie nareszcie wiedzieli, kim jestem. Chociaż zdecydowanie nie żałuję lat spędzonych tylko w teatrze. Przyjemnie wspominam czasy, kiedy grywałem w Teatrze Słowackiego w Krakowie, krakowskim Teatrze Starym albo Nowym w Łodzi.
Teraz jesteś wszędzie. Właśnie dostałeś Telekamerę, grasz w "39 i pół”, którejkolwiek komedii by nie obejrzeć – Ty też tam jesteś. Nie obawiasz się tego, że za chwilę nastąpi efekt "otwieram lodówkę – Karolak”?
Właściwie mało mnie to interesuje. Po prostu wykorzystuję swoje pięć minut. Jeśli ktoś kojarzy mnie tylko z filmami – OK, jego sprawa. Jednak jeśli ktoś się moją osobą bliżej zainteresuje, wtedy zauważy, że też mam za sobą duży dorobek teatralny. Zresztą ja się nie zastanawiam się nad tym, jak mnie ludzie postrzegają.
Mogą Cię postrzegać na przykład jako aktora od głupkowatych komedii…
Mam to gdzieś. Rzeczywiście ostatnio występuję głównie w filmach miałkich artystycznie. Doszedłem jednak do wniosku, że dużo bardziej interesujące jest zagranie w filmie niszowym, po tych wszystkich doświadczeniach na wielkim ekranie, niż przechodzenie do filmów wysokobudżetowych z niszowych. Wszystko jest doświadczeniem aktorskim. I wszystko w formie sztuki aktorskiej można zrobić dobrze. Jednak wkrótce można będzie mnie zobaczyć w czymś zgoła odmiennym.
Nowy serial, nowy film?
Pudło. Przyznam ci się jako pierwszemu, że w marcu wyjeżdżam do pracy do USA.
Kierunek Hollywood?
Owszem. Jadę tam zagrać drugoplanową rolę w filmie "Stypa”. To dzieło producenta "Egzorcysty”. Będzie to historia faceta, który sfingował swój własny pogrzeb pod koniec XIX wieku. Rzecz się dzieje na Dzikim Zachodzie, ale nie jest to western. Będę miał zaszczyt grać sceny z Robertem Duvalem i Billem Murrayem. To coś niebywałego. Właściwie polskim aktorom zdarza się to bardzo rzadko.
Ale przykładowo Joanna Pacuła wiele lat grała w amerykańskich produkcjach.
OK, tyle że ona pojechała specjalnie do Stanów robić karierę. A ja nie. Siedzę sobie w Polsce i nagle okazuje się, że jeśli starasz się robić dobrze to, co masz do roboty, to może ktoś cię zauważyć. Zresztą moje motto brzmi: daj ponieść się fali. Ja nie robię nic na siłę. I, jak widać, wszystko jest możliwe.
Ale byłeś na jakimś castingu?
Nie. Nawet nie chciałem tego. Nie starałem się też o to, a nawet nie mówię jakoś rewelacyjnie po angielsku. Po prostu szukali jakiegoś aktora, który nie ma sztucznych zębów w wieku 38 lat i miałby te zęby niekoniecznie równe. Chyba reżyserowi spodobała się moja szczerba między zębami. Błyskawicznie dostałem pozwolenie na pracę, wizę, zaświadczenie, że nie jestem emigrantem, tylko członkiem amerykańskich związków zawodowych aktorów. Właściwie nieosiągalna rzecz dla nas.
Sądzisz, że dzięki temu zmieni się postrzeganie Ciebie przez niektórych? A może chcesz sobie zrobić kilka fajnych fotek z prawdziwymi celebrytami?
Na tym mi akurat nie zależy. Nie kręcą mnie gwiazdy typu… eee… ten mały… Tom Cruise! Sam wyjazd, bycie na planie z największymi dla mnie gwiazdami – takimi jak Robert Duval i Bill Murray – to być może przygoda życia. Ale też zobaczenie, jak wygląda profesjonalny świat filmowy. Zamierzam tam być sobą. To po prostu jeszcze jedna przygoda aktorska.
A tam, nie bądź taki skromny! Konkretna przygoda, od której może się co niektórym w głowie poprzewracać. Tobie się też pewnie poprzewraca…
Taaa, to już się dzieje! Powiem ci, że ostatnio zorientowałem się, że nawet specjalnie włączam komputer, żeby siebie oglądać, ha ha ha.
Jak to?!
Tak to! Wpisuję "Tomasz Karolak”, żeby sprawdzić, co mi znowu jakiś beznadziejny portal typu Pudelek napisze. Zwłaszcza że bardzo często mnie i moich kolegów obrażają publicznie. Muszę się jakoś bronić, jednak czasami ręce mi opadają.
Pudelek może napisać na przykład, że wierzysz w to, że Jezus przeżył ukrzyżowanie…
No, to akurat prawda! Wierzę w to i prowadzę nawet swoje małe badania w tej sprawie. Dlatego swego czasu odwiedziłem nawet w Indiach grób Jezusa. Ostatnio jednak moje poszukiwania skierowały się w stronę Egiptu.
Dlaczego to robisz?
Po prostu chcę poszerzać horyzonty. Poza tym – chociaż wierzę w Boga – mam zdrowe podejście do kwestii religii i nie wierzę w bzdury, które wciska nam Kościół. Uważam, że mogło tak właśnie być, że Jezus przeżył ukrzyżowanie. Interesuję się tym tematem, zgłębiam różne źródła. Jednak to nie oznacza od razu, że mi odwaliło i głoszę jakieś herezje. Nie, mnie się w głowie nie poprzewraca, bo niezależnie od tego, co robię i jakie role albo nagrody dostaję, jestem takim samym facetem, jakim byłem. Ale wiem, że pewnie niektórzy będą myśleć, że teraz będę "gwiazdorzył”.
Wiesz, plotki o popularnych aktorach dobrze się sprzedają. Jak ta, że masz samochód na każdy dzień tygodnia.
No tak, ale o tym akurat mówię, żeby potem ktoś nie pisał, że jedni żyją w Polsce w biedzie, a ja się rozbijam samochodami. Przyznaję: to moja słabość. Niektórzy biorą narkotyki, inni piją wódkę, a ja jak mam pieniądze – kupuję samochody. Zupełnie nie rozumiem tego, że media zrobiły z tego jakąś ogromną sensację. Przecież aktorzy w USA lub nawet w Niemczech mają po kilkadziesiąt samochodów. Ja nie jestem zachłanny. Nie mam przecież 15 willi albo jachtów. Dopiero w zeszłym roku kupiłem sobie mieszkanie na kredyt. To bardzo późno jak na faceta w moim wieku. A ze swoimi alfa romeo jestem w porównaniu z tymi z Zachodu po prostu szarakiem.
Rozmawiał Paweł Rusak
W najbliższą sobotę około 10.00. gościem programu Dzień Dobry TVN będzie zagorzały kibic Falubazu Zielona Góra Tomasz Karolak. Aktor wystąpi w barwach klubowych, a rozmowa dotyczyć będzie sportu żużlowego, Zielonej Góry i samego Falubazu.
Tomasz Karolak będzie, także gościem ZKŻ podczas najbliższego, rozgrywanego w Zielonej Górze meczu Speedway Ekstraligi 3 maja 2009 roku.
Autor: dlaczego.interia.pl