Człowiek człowiekowi wrogiem tylko dlatego, że ma preferencje…inne niż większość czytamy w artykule niejakiej Zabuchny dużo myślałam na temat tego, co autorka chciała nam przekazać oraz nad wnioskami, które wyciąga.
Temat homoseksualizmu stał się w ostatnim czasie niejakim wyznacznikiem tego, kim jesteśmy. Orientacja seksualna jest dziś tym, co człowieka określa jako człowieka właśnie. Nie zgadzam się z tym, że każdego, kto nie uznaje tej orientacji, jako zupełnie naturalnej skreśla się na dzień dobry, przyszywając mu łatkę faszysty, rasisty, homofoba i innych takich.
Nie zgadzam się z takim podejściem! Mam prawo mieć pogląd inny niż ten, jakoby każdy mógł sobie w społeczeństwie swoją rzepkę skrobać! Czy oznacza to od razu, że chciałabym wszystkich gejów i lesbijki w komorach gazowych pozamykać? Ależ oczywiście, że nie!
Przyjmuję do wiadomości, że WHO pewnego pięknego dnia uznała, że homoseksualiści nie wykazują żadnych zmian w obrębie rozwoju psycho-fizycznego i dlatego wykreśliła go z listy chorób. Przyjmuję to do wiadomości, nie drążę tego, jakie lobby oddziaływało na czyje decyzje, bo odpowiedzi najprawdopodobniej nie uzyskam. Skupiam się raczej na tym, co mi dano, czyli własnej inteligencji i możliwości percepcji, zastanawiam się więc nad sensem istnienia tego świata i do jakich dochodzę wniosków?
Istnienie związków homoseksualnych w naturalny sposób wyklucza rozwój społeczeństwa.
Mało tego, poza tym, że nie wpływa na rozrost, powoduje zmniejszanie się populacji, nie słyszałam bowiem, by dwójka panów spłodziła sobie dzieci… poza niedawnym incydentem, który mieliśmy okazję oglądać, kiedy to pewien pan/pani odłożył/a na chwilę przyjmowanie hormonów. Ok., ktoś mi zarzuci teraz homofobię w rozmiarze xxl, bo się czepiam, bo całe zło tego świata zrzucam na gejów i lesbijki. Ktoś mi zaraz odpowie, że przecież wiadomo – dochodziłoby po prostu do zapłodnień in vitro i byłoby po sprawie. Wilk syty i owca cała.
Dochodzimy więc do momentu, w którym dzieci rodzą się poprzez sztuczne zapłodnienie. Nie wiemy, kto jest ojcem danego dziecka, znamy jedynie matkę. Mija kilkadziesiąt lat, mamy pokolenie dzieci, które nie znają swoich korzeni, łączą się ze sobą w pary. Ile jest związków, w których brat i siostra postanawiają się z sobą połączyć? Brat i siostra, siostra i siostra, brat i brat… Nie od dziś wiadomym jest jakie są rezultaty współżycia osób bliskiego pokrewieństwa, połączenie kodów dna takich osób jest niebezpieczne dla zdrowia i życia ich potomstwa. Inną sprawą, poza tą czysto biologiczną, jest kwestia moralna związku dwójki takich osób. Możemy tu mówić o braku odpowiedzialności, bo przecież nie zdają sobie oni sprawy ze stopnia pokrewieństwa. Kto zatem ponosi tę odpowiedzialność? Czy tak trudno posunąć się w temacie odrobinę dalej i wysnuć wnioski? To my jesteśmy odpowiedzialni, bo pozwalamy, by takie sytuacje mogły zaistnieć.
To jeden z przykładów na to, jak może wyglądać nasz świat kiedy uznamy, iż homoseksualizm jest czymś naturalnym, bez prób wyjaśnienia tego, czy jest to choroba, czy też nie.
Adopcja? Dlaczego nie?
Druga sprawa, to podświadome przeświadczenie społeczeństwa, że jednak coś jest na rzeczy, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że mimo, iż wielu z nas przyjmuje możliwość istnienia takich związków, kategorycznie sprzeciwia się możliwości adopcji przez nich dzieci. Gdzie się podziała logika? Poszła w las, widocznie coś wzbudza w nas obawy, czegoś się boimy nie pozwalając gejom i lesbijkom adoptować dzieci. Czego zatem się boimy?
Jesteśmy zwyczajnymi ludźmi – zachowujmy się jak zwyczajni ludzie.
Homoseksualiści wołają o akceptację, równouprawnienie, tolerancję… jak mam im to zagwarantować, widząc obsceniczne hasła na transparentach, patrząc na wyzywające zachowania, z którymi spotykam się dość często, ponieważ chwilowo nie mieszkam w Polsce. Widzę, że geje i lesbijki próbują na siłę udowodnić światu, że potrafią się kochać, pokazują nam publicznie swoją seksualność, a co, jeśli ja nie mam ochoty tego oglądać?, co jeśli drażni mnie widok gry wstępnej dwójki gejów na jednym z hiszpańskich lotnisk? Być może to zbieg okoliczności i takie same widowiska urządzają osoby heteroseksualne, a mnie nie dane było po prostu ich ujrzeć. Mam jednak prawo do wyciągnięcia własnych wniosków w tej kwestii, choćby cały świat próbował mnie przekonać do innych – mam zmysły, którymi poznaję i oceniam świat.
Czyli, że jednak można?
Faktów się nie "odfakci", znane są przypadki osób, które były czynnymi homoseksualistami, a dziś mówią otwarcie o tym, że się wyleczyły. Co słyszę mówiąc o tym głośno – śmiech na sali proszę państwa, to naciągane historie przecież. Dlaczego – ponawiam pytanie, dlaczego ja mam bezkrytycznie przyjmować wszystko, a mnie się odmawia choćby prób zagłębienia w temacie? Dlaczego gorliwi obrońcy haseł o naturalności skłonności homoseksualnych nie wiedząc, co odpowiedzieć, kiedy mówię o historiach takich jak ta, opisywana przez Richarda Cohena w "Wyjść na prostą” reagują śmiechem, bądź anty-katolickimi hasłami pod moim adresem?, natomiast, gdy jakaś Pani rzuca twierdzenie, jakoby elektrowstrząsy nie leczyły homoseksualizmu, wierzy się jej bezkrytycznie i zamyka temat – ekektrowstrząsy nie pomogły, więc nic nie pomaga.
Kościół = homofobia?
O ile potrafię zrozumieć, skąd bierze się agresja skierowana do zwykłych obywateli nie sławiących idei związków homoseksualnych, o tyle nie rozumiem tych, które odnoszą się do Kościoła.
Opinie, jakoby szerzył on nienawiść, nawoływał z ambon do wrogości wobec tej grupy ludzi! Żenują mnie takie teorie! Dlaczego wypowiedzi jakichś chorych jednostek traktowane są jako wytyczne Kościoła w sprawach moralności! Dane mi było przebywać 5 lat w środowisku nazwijmy to – katolickim. Spotkałam się z różnymi stanowiskami odnoszącymi się do kwestii homoseksualizmu, jedno, co je łączyło to fakt, iż wszyscy, jak jeden mąż uważali, że nie należy potępiać ludzi za to, co robią, lecz to, co robią. Tym bardziej dotyka mnie osobiście, to co pisze autorka.
Ustalmy jedno – kościół uważa AKT SEKSUALNY OSÓB TEJ SAMEJ PŁCI za grzech, podobnie jest z aktem seksualnym osób różnych płci – przed ślubem. Skąd więc ta agresja? Kościół potępia tak samo homoseksualistów jak i hetero – to w razie, gdyby ktoś miał wątpliwości.
Być może jesteśmy jeszcze na początku drogi i potrzeba nam nowych pojęć, gdyż na dzień dzisiejszy możemy mówić jedynie o zwolennikach i homofonach. A gdzie miejsce dla mnie? Dlaczego wmawia mi się fobię, podczas gdy do nikogo nie zieję nienawiścią? Czy nie mam prawa czuć się w tej sytuacji osobą pokrzywdzoną? Gdzie jest w tym, jakże wyzwolonym i otwartym świecie miejsce dla mnie? Konstytucja gwarantuje mi wolność wyznania, poszanowanie moich przekonań? Czy wszyscy zdają sobie z tego sprawę?
Jestem matką dwójki dzieci, jeszcze małych, lecz za kilka lat zaczną się pytania, o świat, o ludzi i życie. Chciałabym, żeby szanowali każdego człowieka, bez rozróżniania płci, rasy, narodowości, po prostu za to, że jest człowiekiem. Nie chcę im narzucać tego, jak mają widzieć świat, chciałabym, aby sami go sobie opisali, a jeśli dojdą do wniosków podobnych do moich, chciałbym również, aby nie byli dyskryminowani jako ludzie tylko dlatego, że nie uznają homoseksualizmu jako całkowicie naturalnej orientacji!
Autor: interia360.pl / Papilio