W związku z moją nieodpartą skłonnością do analizowania, zapisanych czy zwerbalizowanych charakterystycznych myśli zastanowiłam się, kto jest autorem tego żartobliwego hasła, zdania mającego na celu wywołanie określonej reakcji: uśmiechu, zgorszenia, protestu…
Napisane zapewne przez kogoś z abstrakcyjnym i specyficznym nieco poczuciem humoru, może budzić wiele – często absurdalnych – myśli. Pierwsze, co przyszło mi do głowy to niewybredne dość spostrzeżenie – ot, kolejna miłośniczka seksu analnego.
Po chwili jednak przypomniałam sobie, że "punktem G" nazywa się również potocznie, gruczoł krokowy u mężczyzn, z racji odczuwania przez niektórych przyjemności przy wprowadzaniu ciała obcego do odbytnicy. Więc być może ekshibicjonistyczny wyznawca wprowadzający nas w szczegóły swojej anatomii jest mężczyzną. A może to właśnie feministka (z dowcipów oczywiście), utożsamiana z babochłopem, którą żaden mężczyzna się nie interesuje, przedstawiła swój pogląd na nieustanne zasypywanie nas wiadomościami na temat punktu rozkoszy i instrukcjami jak ów punkt zlokalizować.
Albo na przykład mąż, któremu żona podsuwa poradniki z zaznaczonymi zakreślaczem wersami, dotyczącymi stymulacji tegoż obszaru i odpowiedziami na pytanie – jak osiągnąć orgazm pochwowy? Student – zadowolony z żartobliwego zdania, które wpadło mu do głowy? Babcia w berecie z moheru na znak protestu przeciwko artykułom traktującym o seksie w prasie popularnej? (Tu natychmiast wyobraźnia moja zaczyna działać intensywniej. Pojawia się obraz staruszki złośliwie wykrzywionej, siwe włoski, fioletowy berecik, okularki, zydelek, na którym stoi dzierżąc w dłoni spray). Babciu moja kochana – przepraszam i inne babcie też!
I tylko jedna rzecz przeraża, że wandal ten zniszczył ciężką pracę malarzy odnawiających całkiem niedawno ściany bloku. Stąd mój apel. Graffiti – Tak, ale w miejscach do tego wyznaczonych!
Ps: Dziś dopisano: Punkt G, to ja mam w dupie – bo przecież liczy się wnętrze
Autor: interia360.pl / Nina Turkiewicz