Kariera serialu, czyli gatunku, którego popularność nie gaśnie, rozpoczęła się w 1989, gdy David Lynch dokonał przełomu "Miasteczkiem Twin Peaks". Ta mała rewolucja telewizyjna przekonała ludzi, że mały ekran też ma cos do zaproponowania. Nastąpił rozwój tej formy, niektóre z seriali wspominamy z nostalgią, choćby "Przystanek Alaska" lub "Ally McBeal".
Popularność seriali w dzisiejszych czasach jest zdumiewająca. Na stronach z torrentami można je ściągnąć szybciej niż kinowe hity. Co jest takiego porywającego w czterech, sześciu czy nawet ośmiu sezonach perypetii bohaterki, bohatera, bohaterów? Jak to jest, że darzymy sympatią apodyktycznego dupka, którego w normalnym życiu unikalibyśmy jak ognia lub z zapałem śledzimy losy psychopatycznego mordercy?
Jest coś odprężającego w tym, że możemy spokojnie zanurzyć się w innym wymiarze i to nie raz przez półtorej godziny w sali kinowej, ale codziennie lub co tydzień w zaciszu własnego salonu, kanapy czy po prostu łóżka, w którym zalegniemy z kubkiem herbaty albo górą przekąsek. Może to świadectwo upadku intymności i relacji międzyludzkich, że tak bardzo pragniemy przez 45 minut żyć czyimś życiem? A może to po prostu "takie czasy"?
Nie da się jednak zaprzeczyć, że seriale i ich producenci prześcigają się w pomysłach, formach i realizacjach nowych projektów. Możemy nawet dostrzec trendy na seriale kryminalne, medyczne, a nawet modelowej "bardzo normalnej" rodziny. Dla każdego coś miłego.
A więc śmiało, włącz telewizor, bo w nim znajdziesz odpowiedzi na mnóstwo wątpliwości albo odwrotnie: zapomnisz na chwilę o swoim życiu. A jeśli masz zły humor, wyleczy cię z niego Doktor House i porcja lodów, która czeka w zamrażalniku. Prawda?
Autor: Elżbieta Matkowska