Aby to osiągnąć, trzeba najpierw zidentyfikować wrogów. Po pierwsze, tłuszcz (pełna eliminacja!), po drugie, skóra (musi być jak u szesnastolatki: gładka, jednobarwna, połyskliwa), po trzecie, cellulitis (wróg szczególnie perfidny, jego obecność jest bowiem nieodwracalna), po czwarte, owłosienie (tu potrzeba nie tylko odwagi, ale i naprawdę wielkiego okrucieństwa: organizm z takim trudem i tak mozolnie produkuje cebulki, z których wyrastają włosy, a my w coraz bardziej wyrafinowany sposób niszczymy je, wyrywamy, golimy, depilujemy), po piąte, zmarszczki (kremy, kremy, kremy…), po szóste, zwiotczenia (masaże, maseczki, kremy, kremy, kremy…) po siódme, włosy (głowa to jedyne bodaj miejsce, gdzie kochamy nasze cebulki i chcemy, by dołożyły wszelkiego wysiłku w podtrzymaniu przy życiu naszych tapirowanych, kolorowanych, zniekształcanych, lokowanych końcówek), po ósme – ba! – wiek;
Nasz ideał piękna to nie tylko i po prostu anorektyczka, lecz do tego bardzo młoda anorektyczka. Najlepiej – czternaście lat. Chcąc być piękną, lepiej nie przekraczać tej granicy wieku (a w każdym razie nie pozwalać na to naszej skórze, włosom i twarzy). Wszystkie te strachy można sprowadzić do wizerunku trzygłowego potwora, jakim jest "kawuce", czyli kalorie, wiek i cellulitis.
Jak Barbie
Chudą być! Anorektycznie lekką i kościstą. Jak Barbie. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego ta chuda cycatka o chorobliwie wąskiej talii i niestosownie długiej szyi zdominowała społeczno-erotyczną wyobraźnię i ogniskuje większość estetycznych aspiracji młodych kobiet niemal na całym świecie. Osiągnąć "stan Barbie" – oto ideał! Oto horror!
– "Kalorie to małe robaczki. Właściwie czuję, jak pełzają po moim ciele. Każda szuka miejsca na zbudowanie igloo z komórek tłuszczowych" – pisała jakaś naśladowczyni Bridget Jones w listach do redakcji "Wysokich Obcasów", które komentowałam. Bycie Barbie w naszej wieprzowo-ciasteczkowej krainie jest jeszcze trudniejsze niż w krainie Bridget, gdzie sam kolor miętowego sosu do cielęciny odstręcza.
Otyłość – jak głoszą kobiece pisma i poważne periodyki medyczne – jest plagą naszych czasów. Podobnie jak anoreksja. Ale jeśli jedno i drugie, to może żadne? Nie można narzekać, że się coś ma, a zarazem że się tego nie ma.(…)
Zaczynam od jutra…
Walka z nadwagą może być nośnikiem sensu bycia. Sens bycia bowiem to nic innego jak pewna całość podporządkowana celowi, który wprowadza ład. Kobieta, która się odchudza, nawet jeśli rzeczywiście tego nie robi, ale robić chce, jest jak ktoś, kto gra w totolotka nie tyle dla wygranej, ile dla rozszyfrowania zasady wygrywania, albo jak stoik Muzoniusz Rufus, do którego czuję nieodmienną sympatię, a który ciągle powtarzał, że nie o cel chodzi, lecz o drogę.
Odchudzanie wypełnia myśli, porządkuje działania, jest wyznacznikiem oceny zachowań. Myśl o odchudzaniu dodaje sensu życiu nawet wtedy, gdy nie jest wprowadzana w czyn. Ożywia prastary mit początku: "zaczynam od jutra", "od poniedziałku", "od nowego roku". Odchudzanie uruchamia wyobraźnię: "jutro powieszę na lodówce zdjęcie Lary Flynn Boyle", "poszukam mieszkania bez kuchni"; daje poczucie przeżywania sytuacji granicznych: "będę piła tylko wodę", "będę jadła tylko selery", "nie będę jadła nic prócz 1000 kalorii dziennie" .
Mapa naszych wyrzeczeń
Podobnie rzecz ma się z cellulitisem. Niektóre kobiety są przekonane, że pojawia im się nawet na stopach.
Cellulitis to takie intymne, nasze, kobiece… to mapa naszych wyrzeczeń, przeżyć, depresji i nałogów. Cellulitis jest wpisany w kobiecość. Cellulitis to magia: pojawia się i znika niczym David Copperfield w swoich najbardziej kasowych numerach. Nie ma kobiety bez cellulitisu i nie ma cellulitisu bez kobiety. Żyjemy w ciągłej symbiozie, na dobre i na złe. Atakujemy go kremami, masażami, a on zawsze wiernie wraca, nigdy nie zdradza, nie chodzi na piwo z kolegami, nie opowiada kawałów o blondynkach.
Przez długie lata nie wiedziałam w ogóle, co to słowo znaczy, jeszcze teraz nie opanowałam jego pisowni. W głębi duszy jestem bowiem przekonana, że cellulitis został wymyślony przez przemysł kosmetyczny, tak jak "Układ" został wymyślony przez PiS.
Dlaczego mam być młodsza?
A włosy? Można by napisać doktorat o niechęci naszej kultury (i innych) do włosów. Jak są proste, kręcimy je, jak kręcone, prostujemy, jak blond, farbujemy na czarno, jak ciemne, dodajemy pasemka. Pewne troszczące się o mnie panie mówią zawsze: "Proszę, ufarbuj włosy, zniknie ci siwizna, będziesz młodsza!" A ja ciągle nie wiem, dlaczego mam być młodsza? Młodość to wszak wiek udręki, której nie rekompensuje żaden brak siwizny czy cellulitisu.(…)
Owłosienie na ciele kobiety jest tak radykalnie niezgodne z kanonami nie tylko piękna, ale i "kobiecości", że pewne kobiety, którym wyjątkowo niemiła była perspektywa zamążpójścia, a wyjątkowo miła perspektywa robienia czegoś innego w życiu, na przykład poświęcenia się Bogu, zwracały się do tegoż o pomoc i otrzymywały ją w postaci owłosienia.
Na świętą Uncumber, którą tato chciał koniecznie wydać za mąż za króla Sycylii, Bóg zesłał wąsy oraz kręconą jedwabistą brodę. Pan młody uciekł przestraszony, a ojciec niedoszłej kobiet, które pragną uniezależnić się od mężów. Podobna historia przytrafiła się świętym Galli i Pauli z Ávila; tym razem to Jezus obdarzył je pięknym owłosieniem, co przestraszyło narzeczonych i panie pozostały w stanie wolnym. I w dodatku uświęconym. Odtąd wszystkie kobiety, które – w przeciwieństwie do Uncumber, Galli czy Pauli – chcą wyjść za mąż, zachować mężów i w ogólności podobać się – pilnie kontrolują owłosienie. Czasem bowiem lepiej wyszarpywać włosy, niż dać się beatyfikować.
Fragment książki Magdaleny Środy "Kobiety i władza" wydanej przez wydawnictwo WAB.
Śródtytuły nadane przez redakcję INTERIA.PL pochodzą z tekstu.
Autor: Wydawnictwo WAB, źródło: INTERIA.PL