KULTURA:

Nie jestem jedną z nich

Niby wszystko się zgadzało: lekarz, rutynowo badający noworodka po porodzie nie miał żadnych wątpliwości. Trzydzieści lat później, ja również urodziłam dziecko, co pamiętam co prawda już jak przez mgłę, ale chociażby ze zdjęć wynika, że był taki okres w moim życiu, kiedy nosiłam w brzuchu dziecko. Co więcej, wydaje mi się, choć nie dam głowy, że jakieś malutkie stworzonko karmiłam mlekiem z własnych cycków, co by wskazywało na to, że cycki jakoweś posiadam.

Znaczy jestem kobietą?

Niekoniecznie. Od małego nie przejawiałam objawów typowych dla kobiecości. W przedszkolu nie kochałam żadnego chłopaka, nie przytulałam się do smarkaczy i nie zamierzałam brać ślubu. Co innego moja córka, ale to już inna historia. Ja tam z chłopakami, poza sporadycznymi bójkami nie miałam wiele do czynienia.

Również na etapie szkoły podstawowej nie było lepiej. Moją najlepszą przyjaciółką była dziewczyna równie babochłopowata, jak ja. Zachwycało mnie w niej to, że lubiła się ze mną witać męskim uściskiem dłoni. Gardziła spódnicami i błyszczykami do ust. Co ja mówię! Ona nawet nie wiedziała, że istnieje coś takiego, jak błyszczyk do ust! Za to książki Macleana znała tak, jak ja. Na pamięć i na wyrywki.

Pewnie nikt nie uwierzy, jak napiszę, że w podstawówce nie kochałam się w żadnym chłopaku. No więc owszem, zdarzyło mi się. Miałam swojego ulubionego kumpla, jednak moja wyobraźnia nie wychodziła poza obrazy wspólnego łażenia po okolicznych krzakach. Łażenia, powtarzam. W sensie Niziurskiego dla młodzieży, a nie Niziurskiego dla dorosłych. Seks był dla mnie taką samą fantastyką, jak błyszczyk do ust. Niby wiedziałam, że gdzieś istnieje, ale była to dla mnie bardzo, bardzo odległa galaktyka.

W taki sposób dotarłam do liceum

I tu się zaczęły kłopoty. Do tej pory czuję zażenowanie, jak przypominam sobie próby nauczenia mnie całowania przez rozmaitych, zakochanych we mnie, kolegów. Dość powiedzieć, że byłam bardzo kiepską uczennicą. O dalszym ciągu również nie wspomnę. Dziewictwo utraciłam w wieku późno-średnim, aż dziw, że jeszcze potem zdążyłam przed menopauzą zajść w ciążę.

Ale przecież kobiecość to nie tylko rodzenie dzieci, prawda? To przede wszystkim wdzięk, seksapil i subtelność. No cóż, powiedzmy sobie szczerze: nie jest dobrze. Wciąż, mimo podeszłego wieku najlepiej czuję się w dżinsach i tenisówkach. Uwielbiam siedzieć, zakładając stopę na kolano drugiej nogi, nieprzystojnie się rozkraczając. Palę papierosy, co kolega z pracy skwitował kiedyś: "taka piękna kobieta z papierosem?"

Piękna kobieta, dobre sobie!

Od kobiecych likierków i win, wolę piwsko i wódę. Od mówienia, że się zdenerwowałam, wolę soczystą… no sami wiecie. Chociaż mamusia zawsze powtarzała, że dziewczynka nie przeklina. Nie cierpię słyszeć, że kobiecie czegoś nie wypada. Nie cierpię się również malować, choć konieczności tej czynności po trzydziestce nie kwestionuję.

Niestety jednak malowanie wiąże się z koniecznością dokonywania odpowiednich zakupów. Ohyda! Te smarkate panienki, które z poczuciem wyższości patrzą, jak ja się wiję z zakłopotaniem, usiłując dobrać sobie szminkę, albo cień do powiek. A niech je diabli! Dlaczego przemysł kosmetyczny ma tak ogromną ofertę?! Dlaczego są podkłady, korektory, pudry, fluidy i bazy i – do cholery – w jakiej kolejności to się nakłada na twarz???

A to jeszcze nie koniec

Ci, którzy wymyślają kosmetyki do makijażu to tylko jedno miejsce na długiej liście osób do odstrzału. Dalej są: kolesie od szpilek (jak się w tym chodzi, ja się pytam?), kolesie od obcisłych spódnic (nienawidzę paskudztwa, nie można pod to założyć normalnych majtek, a nie znoszę wpijających się w pupę stringów), kolesie od bielizny (to co wymyślają, nie nadaje się do noszenia – po co komu coś innego, niż wygodny bawełniany top i bokserki?), kolesie od rajstop (o pończochach lepiej nie wspominać, raz się w takie coś ubrałam i nigdy więcej!), w sumie ogólnie projektanci, potem jeszcze wizażyści, masażyści i licho wie, jacy tam jeszcze inni sadyści. A tak, ci od lakierów od paznokci. Malowanie paznokci jest bez sensu. Najpierw długo malujesz, krzywo zwykle, potem poprawiasz, poprawiasz i poprawiasz przy okazji brudząc siebie, dziecko, meble i męża. A jak już w miarę dobrze pomalujesz to i tak następnego dnia lakier odpyskuje. I zaczynasz całą zabawę na nowo.

I wiecie, czego jeszcze nie znoszę? Innych kobiet. Tego, że łażą w szpilkach szybciej, niż ja w tenisówkach, tego, że chodzą na woskowanie brazylijskie (nigdy, ale to przenigdy się do tego nie zmuszę), że mają perfekcyjny makijaż nawet o 23 po całym dniu spędzonym na konferencji bez klimatyzacji, że wiedzą, co to takiego "push-up" i odróżniają "peeling" od "pettingu". No są takie, naprawdę. Ja nie jestem jedną z nich.

I tak to z grubsza wygląda. Nie jestem kobietą, chociaż mam świetnego i bardzo przystojnego męża. Chociaż mam śliczną córkę. To jednak o niczym nie świadczy, bo ani facet, ani potomstwo nie robią z babochłopa kobiety. Uprzejmie proszę o wyrazy współczucia.

Autor: www.interia.pl – Amambilis (zredagowany przez: tino71, Magda Głowala-Habel)

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00