Eddie Vedder i koledzy po raz kolejny uraczyli słuchaczy porcją swojego wypracowanego w pocie czoła stylu. Kompozycje są bardzo "pearljamowe", oczywiście mamy charakterystyczne partie gitar i rozpoznawalny od razu wokal Veddera. Jednak coś tu nie gra, coś nie porywa. Tu zbyt melodyjnie, tam z kolei melodii za mało. Wydaje się, że niemal każdym utworem Pearl Jam mija środek tarczy o parę punktów. Trudno oczekiwać od grupy istniejącej już tyle lat zaskakiwania brzmieniami i oryginalnością pomysłów, lecz nikt przecież nie oczekuje od panów z Seattle rewolucji.
Tyle zarzutów. "Backspacer" jest też płytą równą, z paroma kompozycjami wybijającymi się ponad przeciętność, jest też na pewno płytą lepszą od ostatniego, wychwalanego w mediach – zupełnie bez powodu – albumu zatytułowanego po prostu „Pearl Jam”. Utworów słucha się przyjemnie, choć w pamięci zostaje niewiele. Największe plusy? Wspaniale agresywne "Gonna See My Friend", dorównujące mu kroku "Got Some". Broni się też ballada "Just Breathe" utrzymana w duchu bardzo dobrej solowej płyty Veddera, stanowiącej muzykę do filmu Seana Penna "Wszystko za życie". Warto zwrócić uwagę na „Untought Known” – dowód na to, że Pearl Jam nie uciekając poza ramy swojego stylu wciąż może robić rzeczy bardzo dobre. Z kolei singlowy "The Fixer", nie daje słuchaczowi żadnych powodów, dla których miałby go zapamiętać.
Fani powinni być z "Backspacer" zadowoleni, reszty odbiorców płyta nie zanudzi. Nie rzuci też na kolana. Naturalnie wszystkie piosenki utrzymują pewien poziom – szlachectwo wszak zobowiązuje – jednak po takich klasykach spodziewamy się przecież czegoś więcej.
Autor: Michał Stachura