Naprzeciwko sobie stanęły ekipy „Bąbeczki” i „Patisonów”. Gwiazdą tych pierwszych przed i w trakcie występu był Tomasz Marciniak z „Nowaków”. Dla Janusza Rewersa, szefa nadchodzącego 5. Festiwalu Kabaretu dowodzenie Patisonami było przyjemną odskocznią.
Imprezę prowadziła Katarzyna Piasecka. I tutaj największy minus. Jak sama mówi, uwielbia gadać ze sceny. Stąd bardzo przyjemnie jej się słucha – polecam skecz „Trzydziestka” z tegorocznego zielonogórskiego Kabaretobrania. Tyle, że nie jest ona Bałtroczykiem. Obrazowo mówiąc, różnica między profesją komika a konferansjera jest taka, jak miedzy zielonogórskim amfiteatrem, skąd polscy telewidzowie mogli ją szerzej poznać a „Gębą”, w której wczoraj pomyłki Piaseckiej irytowały nie tylko mnie.
Mniej kartek
Imprezę ukradł jej Głowa, jeden z mieszkańców akademika „Vicewersal”. Pierwotnie wzięty do losowania kwestii używanych na scenie powoli rozkręcał się i szkoda, że nie wciągnięto go do żadnego ze skeczy. Mimo wyraźnych inspiracji amerykańską wersją i kanonem impro – „Whose Line is it anyway”? brakuje większego udziału publiczności. Publika kilkukrotnie rzucała abstrakcyjne propozycje scenek i problemów. Niedobrze, że większość kwestii pochodzi z przygotowanych kartek i od zielonogórskich kabareciarzy oglądających występy.
Same skecze trzymały dobry poziom, a największe show zrobił wspomniany Tomasz Marciniak. Najpierw był ukraińskim mistrzem świata w absurdalnej dyscyplinie zamiatania liści, potem razem w kolegami z Bąbeczki zmiksował Matrixa, perypetie Rysia z Klanu i Titanica. Świetny w dubbingowaniu, jeszcze lepszy jako ofiara bobrów-gigantów. Na koniec położył wszystkich swoim freestyle’em o swatanej siostrze i tylko podwyższył tym prowadzenie swojego zespołu, który ostatecznie wygrał z Patisonami 54:40.
Autor: Kamil Kwasniak