Śnieg, śnieg i jeszcze raz śnieg. Od paru dni nie widzę nic innego jak białe niebo, białe ulice, biało za oknem, a co najgorsze biało i mokro w przedpokoju. I te codzienne odkurzanie… Zima… Dawniej skakałabym z radości widząc za oknem tak duże ilości białego puchu. Te nieprzejezdne ulice i zasypane chodniki. Euforia dla dziecka marzącego o zabawie. Wówczas owe dziecko ubrałoby co mama naszykowała, tylko te najcieplejsze i najgrubsze ciuchy. Wybiegłoby z domu i nie zważając, czy drzwi zostały zamknięte, czy nie, z impetem wyskoczyłoby na klatkę schodową. Pochwyciwszy swoje najukochańsze sanki zbiegłoby po schodach na łeb na szyję, byle tylko móc w końcu dotknąć zimnego, ale za to jak przyjemnego śniegu. Pod blokiem, jak to w tamtych czasach bywało, ekipa małych blockersów już czekała na nowe przygody. I tak każdy uzbrojony w zimowy zestaw ogrzewaczy i śmigacza saneczkowego ruszyłby na podwórkowy stok. Te czasy minęły jak z bicza strzelił.
Już nie ma tej euforii, tego zaangażowania i energii, by móc korzystać z tego co daje zimowa Matka Natura. Im człowiek starszy, tym mądrzejszy, spokojniejszy, bardziej doświadczony i dojrzały.
Te słowa to największa bzdura, jaką kiedykolwiek napisałam. Może faktycznie część studentów dojrzewa, poważnieje – ale ja takich osób chyba nie miałam okazji poznać…
Wtorkowy wieczór, zegar zatacza już 22-gie koło tego dnia. Przed blokiem, za blokiem pustki i metrowe zaspy śniegu. Trzy studentki z mieszkania, w pośpiechu ubierają najcieplejsze ciuchy jakie mają, z entuzjazmem wybiegają na klatkę schodową i wypadają na dwór. Jakąż radość wywołuje w nich taka masa pokrywy śnieżnej, niewydeptanej, czysto białej i całej dla nich! W pośpiechu rzucają się za blok, gdzie białe góry ciągną się w nieskończoność. Pierwsze, czego owe studentki doświadczają, to niewiarygodna czystość śniegu, niczym prześcieradło wyprane w Perwolu. Niespodziewanie jedna z nich rzuca się na najbliższą górkę, w jej ślady idą pozostałe dwie. Zabawa jak na małe dzieci przystało: rzucanie się śnieżkami, rzucanie się w śnieg i rzucanie kogoś w śnieg. Gdy jedna chce się wspiąć na górę, druga ciągnie ją za nogę, a trzecia spycha w dół – istne białe szaleństwo.
Po grze wstępnej czas przejść do konkretów.
Celem jest największa góra w okolicy. Pierwszym osiągnięciem jest wdrapać się na szczyt. To nie takie proste, gdyż studentki wspinają się wręcz po lodzie. W końcu, gdy dotrą na górę, następuje wyczekiwany moment. Zjazd na byle czym. Jak wcześniej wspominałam, student poradzi sobie w każdej sytuacji. Zdecydowanie do sportów saneczkowych polecam zwykłą, poczciwą reklamówkę na zakupy. Oczywiście koniecznie z rączką. Trzymając się uchwytu zjeżdża się z górki z zawrotną prędkością, a nasze pupy są bardziej suche niż gdybyśmy sunęli na nich. No i w noszeniu nie jest za ciężko. Zabawa gwarantowana na najbliższe parę godzin.
Trzeba przyznać, że wypad na sanki nam się udał. Zimowe szaleństwo to najlepszy lekarstwo na stres. Ale musimy liczyć się z konsekwencjami. Katar, kichanie to nieodzowny element studenckiej eskapady.
Autor: Natalia Karolczyk, fot. Mateusz Ciepliński