Ostatnio pisałem Wam, jak to dotarłem do Opola, gdzie mogłem podziwiać przepiękne dzieła sztuki (czyli po prostu ciężarówki). Początkowo planowałem wracać do Zielonej Góry pociągiem. Jednak podczas takich wyjazdów możemy sobie pozwolić na małe (a czasami nawet na znaczne) zmiany planów. Stwierdziłem, że skoro udało mi się dotrzeć cało i zdrowo w jedną stronę, to dlaczego by nie spróbować w drugą. Spróbowałem.
Z Polskiej Nowej Wsi (bowiem dokładnie tam odbywał się Zlot Tuningowanych Pojazdów Ciężarowych Master Truck) dość szybko złapałem podwózkę do autostrady.
■ Opowieści dziwnej treści
Zabrał mnie bardzo miły kierowca (tego dnia chyba trafiłem na dzień sympatycznego kierowcy, ponieważ każdy kolejny był przyjazny, rozmowny i pomocny).
Podczas krótkiej trasy zdążyłem się jednak dowiedzieć, jak to mój kierowca lubi sobie jeździć „na podwójnym gazie”. Dlatego niezmiernie się cieszyłem gdy, w co prawda miłych nastrojach, ale w końcu się rozstaliśmy. Przed bramkami na autostradę ustawiłem się z moją magiczną kartką „Wrocław”.
Swoją drogą, takie bramki naprawdę sprzyjają autostopowiczom. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale mnie uratowały niejednokrotnie (ot, ironia losu).
■ Kobieta za kierownicą
Dosłownie po kilku minutach zatrzymała się przemiła pani. To była jedna z tych, która na dzień dobry oznajmia, iż zwykle nie zabiera stopowiczów. Podczas trasy do Wrocławia zdążyliśmy chwilę porozmawiać o moich zainteresowaniach. Następnie przekonałem się, co oznaczają „kobiece pogaduchy”. Podczas gdy pani kierowca mknęła autostradą około 160 km/h, zadzwonił telefon. Rozmowa brzmiała mniej więcej tak:
„Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać. Wiozę ze sobą gapowicza i jedziemy 160 autostradą… Mhm… To oddzwonię, jak dojadę… A słuchaj, co tam u ciebie słychać?”.
Sekwencja tych słów powtórzyła się kilka razy. Ostatecznie rozmowa trwała ponad pół godziny!
■ Królowie szos
Gdy byłem już we Wrocławiu, troszkę się pogubiłem. Z pomocą nadszedł (a właściwie nadjechał) młody chłopak w busie. Dowiedziałem się od niego, że to właśnie kierowcy busów są królami szos. Patrząc na styl jego jazdy, rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że czuje się królem. W skrócie: klakson i do przodu. Uwierzcie mi, nigdy nie jechałem tak szybko po zakorkowanym mieście. Ów młodzieniec podrzucił mnie do wylotówki, skąd złapałem ciężarowe Volvo.
■ Ale ja tam nie jadę
Kolejny postój czekał mnie w Lubinie. W bezpiecznym miejscu, z kartką „Zielona Góra”, oczekiwałem na kolejnego dobrodzieja. Zatrzymała się starsza kobieta i pierwsze, co od niej usłyszałem, to: „Ale wie pan co, ja tam nie jadę”. Byłem w takim szoku, że za bardzo nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Podziękowałem starszej pani za troskę i czekałem dalej. Po kilku minutach jechałem z panem Robertem (a może Rafałem, nie pamiętam). W każdym razie był to kolejny niesamowicie miły kierowca. Podróż minęła mi bardzo szybko i sympatycznie. W ten oto sposób dostałem się do swojej rodzinnej miejscowości zupełnie za darmo, w około 4 godziny. Podczas tego dnia szczęście sprzyjało mi od wczesnych godzin porannych do samego wieczora. W przypadku takiego pesymisty, jak ja, to było nawet zastanawiające.
Słowo na dziś: wykorzystajcie maj do spełniania marzeń. W czerwcu może być już za późno (zwłaszcza podczas sesji).
Autor: Wojciech Góralski