Bahia wspomina, że tuż przed katastrofą większość pasażerów spokojnie spała. Dziewczyna opowiada o osobach, które były koło niej w samolocie – jej matce, która zmęczona spała w fotelu, małym chłopcu, który kopał z tyłu jej siedzenie oraz mężczyźnie, który poprosił stewardessę o pastę do zębów, bo chciał się odświeżyć. Wszystkie te osoby zginęły.
Nagle w samolocie zaczęło dziać się coś dziwnego. Maszyna zaczęła się trząść. – Poproszono nas, żebyśmy zapięli pasy bezpieczeństwa – wspomina dziewczyna i dodaje, że już wiedziała, że dzieje się coś złego. Potem samolot spadł do oceanu.
Bahia znalazła się w wodzie, w której przeważnie roi się od rekinów. Dziewczynka spędziła w niej 13 godzin, bez kamizelki ratunkowej, choć nie umiała pływać. Na powierzchni utrzymała się dzięki pływającym na wodzie szczątkom samolotu, których się uczepiła.
Dziewczyna opowiada, że wokół siebie słyszała głosy innych osób, wzywających pomocy. Chciała do nich dołączyć, ale nikogo obok nie widziała. Szukała też matki, ale nie udało jej się jej znaleźć. Mówiła sobie, że najważniejsze teraz, to nie zasnąć. Wierzyła, że w końcu pojawią się ratownicy. Mimo wszystko zasnęła. Obudziła się po kilku godzinach.
W końcu zobaczyła ratowników. Była jednak tak wycieńczona, że nie mogła chwycić rzuconego w jej kierunku koła ratunkowego. Jeden z ratowników skoczył więc po nią do wody. Następni ratownicy podali drżącej i wyziębionej nastolatce ciepłą wodę z cukrem, nakryli ją kilkoma kocami i zabrali do szpitala.
– W szpitalu powiedziano mi, że niedługo przyjdzie do mnie moja mama. Wtedy nie wiedziałam, że mama nie przeżyła katastrofy. Wierzyłam, że wkrótce ją zobaczę – opowiada Bahia. Potem przyszedł do niej psycholog. Powiedział, że jej matka raczej jej nie odwiedzi. Kiedy zapytała dlaczego, usłyszała, że jest jedyną uratowaną osobą.
Jemeński Airbus A310-300, ze 153 osobami runął do Oceanu Indyjskiego w rejonie Komorów w nocy z 29 na 30 czerwca. Do katastrofy doszło tuż przed planowanym lądowaniem. Przeżyła tylko Bahia. Dziewczynka podróżowała razem z matką z Marsylii, gdzie znajduje się liczna komoryjska wspólnota, na Komory do rodziny. Miały tam spędzić lato. W Sanie, stolicy Jemenu, przesiadły się do samolotu, którym miały pokonać ostatni odcinek podróży do stolicy Komorów, Moroni. Większość z ok. 140 pasażerów jemeńskiego airbusa stanowili Komoryjczycy, na pokładzie było też ponad 60 Francuzów.
Autor: wp.pl