Według amerykańskich badań, najwięcej zawałów i wylewów jest w poniedziałki, między ósmą a dziewiątą rano. Właśnie wtedy, gdy po weekendowej beztrosce trzeba wrócić do codziennego kieratu. Nie możemy znieść myśli, że przez kolejne pięć dni będziemy poddani presji ponad siły. Bo koledzy donoszą, bo obowiązków przybywa, bo trzeba znosić humory klienta i szefa.
– Mamy kredyty, rachunki, dzieci do wykarmienia. Zaciskamy więc zęby, udajemy, że wszystko gra. Tyle że ludzka wytrzymałość ma swój kres – ostrzega Jadwiga Lubańska, psycholog z Katowic.
25-letnia Ania Kownacka była u kresu wyczerpania psychicznego i fizycznego, gdy pracowała w jednej z hurtowni spożywczych na północy Polski. Jej dyrektor uprawiał typowy mobbing, zwłaszcza od momentu, gdy nie zgodziła się pójść z nim do łóżka. Bez przerwy jej docinał, dokuczał i udowadniał, że na niczym się nie zna. Młoda kobieta chodziła do psychologa i brała środki antydepresyjne, ale jej stan się nie polepszał. Straciła apetyt, chudła w oczach, miała nawet myśli samobójcze.
– Nie wiem, jaki byłby koniec tej smutnej historii, gdyby kolega ze szkoły nie zaproponował mi posady asystentki w swoim biurze – mówi Kownacka. – Jedno jest pewne: w innej sytuacji lęk o źródło dochodów nie pozwoliłby mi na złożenie wypowiedzenia. Zwłaszcza że samotnie wychowuję trzyletnie dziecko. Wygląda na to, że Ania wygrała los na loterii. Tego typu przypadki są jednak rzadkie. Przy rosnącym bezrobociu szczęściu trzeba wyjść naprzeciw. Najgorzej trwać w sytuacji, która oznacza beznadzieję i brak perspektyw. Dotyczy to zarówno ofiar mobbingu i molestowania seksualnego, jak i wszystkich, którzy z jakiegoś powodu są niezadowoleni ze swojej pracy. – Masz już dość firmy, szefa, współpracowników? Przestałeś się rozwijać? Czujesz, że twoja kariera utknęła w martwym punkcie? Nie czekaj, działaj – namawia Lubańska. – Jeżeli zostawisz sprawy ich własnemu biegowi, wylądujesz na odwyku, oddziale zamkniętym lub w kostnicy.
Co nagle, to po diable
A może, w najlepszym razie, po prostu stracisz pracę, bo jak długo da się ukrywać frustrację, udawać lojalnego i zaangażowanego?
– Z pędzącego pociągu kariery i zmian na rynku pracy wypaść łatwo. A ponowne wskoczenie do niego, nawet po kilku miesiącach przerwy, może okazać się bardzo trudne – ostrzega Jarosław Duś, doradca personalny.
On również zaleca branie byka za rogi. Uściśla jednak, że czasem oznacza to zmianę miejsca pracy, a kiedy indziej – próbę ułożenie sobie na nowo relacji w firmie dotychczasowej. – Nie postępujmy pochopnie. Przed podjęciem decyzji o odejściu warto porozmawiać z menedżerem, chyba że już do reszty straciliśmy do niego zaufanie – podkreśla Duś. – A nuż razem uda się znaleźć rozwiązanie, które zadowoli obie strony.
Zaleca, by na takie „face to face” z przełożonym przyjść jednak z konkretnym pomysłem. Na przykład z propozycją rozpoczęcia pracy w nowym dziale lub na innym stanowisku. – Ważne, aby posługiwać się tzw. językiem korzyści – tłumaczy konsultant. – Zwierzchnik powinien odnieść wrażenie, że nasza oferta jest odpowiedzią na żywotne potrzeby firmy, a nie tylko próbą ugrania czegoś dla siebie, jakąś formą prywaty.
Znajdź pomysł na siebie
Konsultant ma jednak świadomość, że taka szczera rozmowa jest utrudniona. Bo między podwładnym i szefem stoi mur zawodowych zależności.
– No i mamy kryzys, większe bezrobocie, zamrożone rekrutacje, nawet jeśli potrzeba pracowników – dodaje Duś. – W takim momencie zawsze można usłyszeć, że jak się panu lub pani nie podoba – to do widzenia. Już w kolejce czeka dziesięciu chętnych. Tak czy inaczej, warto spróbować. Jeśli bowiem nie zdobędziemy się na minimum odwagi i wysiłku, nasza frustracja związana z pracą będzie się tylko pogłębiać. Musimy przekroczyć strefę komfortu. A więc skonfrontować się z szefem, ujawnić swój problem. Albo sięgnąć po gazetę z ogłoszeniami, wysłać aplikację przez internet, wyjechać z rodzinnego miasta, a może nawet z kraju.
– To wszystko kosztuje. Najwygodniej jest nic nie robić i czekać na cud. Ale cud sam się nie zdarzy – odziera ze złudzeń Jarosław Duś.
Spójrz prawdzie w oczy
29-letni Łukasz zaraz po studiach został przedstawicielem handlowym w jednej z firm farmaceutycznych. Wprawdzie wyrabiał normy sprzedażowe i dostawał sute prowizje, ale nigdy nie czuł się w tej roli dobrze. Najbardziej denerwowało go to, co nazywa umizgiwaniem się do klienta. Zaczął intensywnie rozglądać się za nowym zajęciem. I po paru miesiącach je znalazł. Wprawdzie gorzej płatne, ale jest szczęśliwy.
– Nie nadaję się na akwizytora, to nie w moim stylu – mówi. – Zostałem urzędnikiem w magistracie. Lubię papierkową robotę i rozwiązywanie ludzkich problemów. Nareszcie spełniam się w swojej pracy.
Zanim jednak, tak jak Łukasz, podejmiemy wysiłek i ryzyko związane ze zmianą, trzeba głęboko i uczciwie rozstrzygnąć z samym sobą, czy aby nie urządza nas rola ofiary. Jeśli chcemy być męczennikami, proszę bardzo. Ale wtedy jesteśmy nieszczęśliwi na własne życzenie. I za swoją sytuację nie mamy prawa winić innych.
Autor: źródło informacji: Janusz Sikorski, www.interia.pl