Czternastoletni Ernst Tulke nie przewidywał, że jego losy potoczą się w taki sposób, że jako młody chłopak będzie musiał uciekać z własnego domu ratując swoje życie. “Najczarniejszy dzień w życiu jego rodziny” nadszedł 29.01.1945 r.
Zima 1945 r. była wyjątkowo mroźna. Sam Ernst wspomina ją jako “najzimniejszą i najbardziej śnieżną zimę” jaką pamiętał. Do zielonogórskiego Nowego Kisielina (niegdyś Deutsch Kessel) zbliżał się front. W styczniu 1945 r. zgodnie z rozkazami władz wieś opuściło już ponad 80% mieszkańców. Pozostali tylko nieliczni, którzy tylko czekali na odpowiedni moment do wyjazdu.
Od połowy stycznia 1945 r. przez wieś zaczęły przejeżdżać pierwsze kolumny cywilnych powozów uciekających przed frontem. Chcieli uciec przed Rosjanami, bo zasłyszane o ich zachowaniu opowieści mroziły, jeszcze bardziej i tak już zmrożoną zimą, krew w żyłach. Ernst już wiedział, że ucieczka to tylko kwestia czasu. Jego ojciec na bieżąco uzyskiwał informacje na temat przebiegu frontu od burmistrza Paula Heppera. Miał jeszcze nadzieję, że coś się może zmienić, że jednak nie będzie tak źle jak wszyscy mówili. 29.01.1945 r. jako członek Volkssturmu był jeszcze nad Odrą. Jak wspomina Ernst jego ojciec i inni członkowie Volkssturmu mówili, że Odra “jest ostatnim przyczółkiem, który może uratować Niemcy”.
Ernst musiał bardzo szybko dorosnąć, nie mając praktycznie dzieciństwa musiał teraz stać się głową rodziny. Przygotował powóz konny, osiodłał jedynego konia, spakował wraz z siostrami i mamą wszelkie najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyli w drogę zostawiając cały swój dobytek… i ojca walczącego nad Odrą. Uciekli 29.01.1945 r. w ostatniej chwili, bo w tym samym czasie do Nowego Kisielina od strony Jan do wsi wkroczył zwiad Armii Czerwonej…
Podróż pierwszego dnia była bardzo powolna. Na dodatek w okolicach Leśniowa Wielkiego (dawniej Gross Lessen) na wzgórzach mieli awarię swojego powozu. Ernst wspomina tę ucieczkę: “na tym wzgórzu było mnóstwo powozów. Wiele osób chcąc zabrać jak najwięcej ze sobą do wozów powodowało, że grzęzły one w grubym śniegu, a blokując jedyną drogę ucieczki doprowadzały do chaosu”. Dodatkowo zbliżały się także jednostki niemieckiej armii. “Nie wiedziałem jednak, czy się wycofywali, czy mieli rozkazy przegrupowania się. Widziałem w okopach wraki i martwe konie”.
Koń rodziny Tulke nie był jednak zbyt silny. Wielkie śnieżne zaspy i załadowany po brzegi powóz nie pozwalał mu iść. W związku z tym musieli część dobytku rozładować i porzucić. “Pierwszego dnia nie dotarliśmy dalej niż do Leśniowa Wielkiego”. Przenocowali w dużej stodole na słomie.
Nazajutrz z samego rana na rowerze przyjechał jego ojciec. Ernst wspomina ten moment jako “uwolnienie go od największej odpowiedzialności”. Wyruszyli w dalszą drogę, a ucieczka była dobrze zorganizowana, gdyż ich przewodnik dokładnie wiedział dokąd należy iść. Gdy potrzebowali noclegu, to zatrzymywali się zawsze w gospodarstwach, bo potrzebowali jedzenia dla konia.
W czasie ucieczki przechodzili obok jednego z obozów koncentracyjnych (KZ-Lager), gdzie zaproponowano im odpoczynek oraz zupę z makaronem. “Widzieliśmy, jak więźniowie wypędzają swoich na wpół martwych towarzyszy z domów na taczkach. Straciliśmy apetyt. Nie sądziliśmy, że coś takiego w ogóle istnieje”. Nie zdecydowali się tam zostać i kontynuowali ucieczkę w głąb Niemiec.
Wędrówka się dłużyła, bo warunki pogodowe stale się pogarszały, a mróz był nie do wytrzymania. “Kiedyś mieszkaliśmy w domu starców. Mogliśmy się nawet tam kąpać. Byliśmy w jakiejś małej wiosce, w której wszyscy nie mogli się pomieścić. Chcieliśmy kontynuować wędrówkę, ale nie wolno nam było przejść. Każdy kto chciał wyruszyć samodzielnie w drogę był ostrzeliwany przez oddział SS, bo wojsko miało pierwszeństwo. Musieliśmy dwie godziny czekać, a w sumie nie wiedzieliśmy, gdzie iść. Kiedy główna fala wojsk przeszła przez telefon uzyskaliśmy informację, że większość nowokisielinian dotarło w Rothenschirmbach koło Querfurtu. Wyruszyliśmy więc jako „rozproszeni”. Do Rothenschirmbach przybyliśmy w połowie marca 1945. Tam zakwaterowano nas u Karla Buscha z dwoma innymi osobami w dwóch małych pokojach”… Dla Ernsta i jego rodziny zaczęło się nowe życie z dala od rodzinnego domu…
Sam Ernst po latach wspomniał, że “jeśli chodzi o uchodźców, najważniejsze jest rozróżnienie między uchodźcami a przesiedlonymi. Uchodźcami byli ludzie, którzy uciekli przed zbliżającym się frontem i niebezpieczeństwami walk. Przesiedleńcy to ludzie, którym z różnych przyczyn nie udało się uciec. Po pierwsze dlatego, że nie mieli własnego konia i powozu lub spóźnili się na ostatni pociąg. Niektórzy myśleli również, że nie będzie tak źle. My, moi rodzice, moje dwie siostry i ja byliśmy wśród uchodźców.”
Po zakończeniu wojny Ernst Tulke dwukrotnie przyjeżdżał do zielonogórskiego Nowego Kisielina, bo pomimo że, mieszkał w Sachsen-Anhalt, to tu była jego mała ojczyzna…
Vielen Dank, Kornelia Löw, für Ihre Hilfe beim Schreiben des Textes und beim Teilen erstaunlicher Erinnerungen.
Za pomoc w napisaniu tekstu oraz podzielenie się niesamowitymi wspomnieniami serdecznie dziękuję Kornelii Löw.
Przeczytaj pierwszą część wspomnień Ernsta Tulke.
Tekst:
dr Grzegorz Biszczanik – historyk, filokartysta, znawca dziejów Zielonej Góry