Symboliczny gwóźdź do trumny – to dla pracowników gastronomii metafora tego, co stało się z restauracjami czy barami w mieście. Uważają, że kryzys z powodu pandemii i brak wsparcia dla przedsiębiorców pogrzebał ich biznes. W minioną sobotę spotkali się, aby urządzić swojej branży „ostatnie pożegnanie”.
Straty w naszych interesach są nie do odrobienia – twierdzi Rafał Kasza, współorganizator protestu.
To już jest trzeci lockdown, gdyż pierwszy był w marcu, potem zmagaliśmy się z dużymi obostrzeniami, jak również ze spadkiem dochodów, z racji tego, że klientów latem było jednak mniej. Teraz mamy trzeci lockdown, jak to mówię – knockdown, czyli „ogłuszacz” dla gastronomii. Muszę zmartwić gastronomów – myślę, że to nie będzie trwało dwa miesiące, ale znacznie dłużej. Tego czasu nie da się już odrobić, nie sprzedamy już tych obiadów, które mogliśmy sprzedać. Do tego myślę, że wiele osób z tej branży się nie podniesie, ponieważ się zapożyczyło.
Skutki załamania gospodarki odczuwają również osoby, które dostarczają towar do restauracji. Grzegorz Grabowski, pracownik zaopatrzenia uważa, że lokale mogłyby działać dalej, w nakazanym wcześniej reżimie sanitarnym.
Te obostrzenia, czyli środek do dezynfekcji przy wejściu do lokalu, którym klient przetrze ręce, wejście w maseczce, siedzenie w oddali od siebie – to spokojnie wystarczy. To nie będzie nikomu wadziło w niczym.
Restauratorzy próbują znaleźć rozwiązanie swoich problemów. Mogłoby być to np. obniżenie czynszów za lokale w mieście.