Pomysł na powrót na Jump Street jest piękny w swojej prostocie i zawiera kilka elementów, które umiejętnie wymieszane dają efekt w postaci jednego z najlepszych sequeli ostatnich lat. Całość udało mi się zamknąć w poniższym abecadle (delikatnie naciąganym i wybrakowanym), które ukułem podczas seansu.
A jak aktorzy – Channing “Czajnik” Tatum i Jonah “Prawie-Dostałem-Oscara” Hill to idealny duet oparty na najprostszym schemacie: gruby, brzydki i oczytany vs. przypakowany, tępy z krzepą. Taki Flip i Flap XXI wieku. Chemia między aktorami wycieka z każdej sceny. Widać, że chłopaki czują się świetnie w swoim towarzystwie i wspólna gra daje im mnóstwo frajdy. Drugie, ale jakże ważne, skrzypce gra dalszy plan, doskonale uzupełniający skład. Wtop aktorskich nie zanotowano.
B jak bromance/buddy movie – trzecia część “Szklanej Pułapki”, dylogia “Bad Boys”, cztery odsłony “Zabójczej Broni” – wszystko co dobre w tych filmach znajdziemy też tutaj. Duet Jenko/Schmidt czerpie garściami z kanonicznych, ekranowych bromance’ów i dodaje swoje trzy grosze. Miejsce w panteonie najciekawszych reprezentantów buddy movie gwarantowany.
C jak czajnik – Tatum zaczyna (wbrew swojej fizyczności) wyrastać na doskonałego aktora komediowego. Bawi się wizerunkiem i nie stroni od autoironii. Poza tym ma udział w dwóch najlepszych scenach filmu, po których sala wybuchła śmiechem, jakiego w kinie dawno nie słyszałem.
D jak dystans – największy atut “22 Jump Street” i najważniejszy składnik sukcesu. Twórcy oraz bohaterowie niemal mówią wprost do widza: “wiemy, że to sequel i wiemy, jakimi prawami się rządzi i mamy to gdzieś”. Podteksty, drugie dno, sarkazm i krytyka hollywoodzkich tasiemców – puszczania przysłowiowego oka jest tu mnóstwo i tylko powtórny seans pozwoli znaleźć je wszystkie.
E jak efekt zaskoczenia – pierwsze “Jump Street” pojawiło się trochę znikąd. Niespodzianka, jaką ten film zrobił widzom, producentom i krytykom, sprawiła, że oczekiwania wobec kontynuacji były spore. Bałem się, że twórcy pozbawieni efektu zaskoczenia stracą swoją najmocniejszą kartę. Jak się okazuje, mieli w zanadrzu jeszcze całą talię zaskoczeń.
I jak Ice Cube – dopiero druga część wykorzystuje potencjał, jaki nosił w sobie kapitan głównych bohaterów. Tutaj dostaje większe pole do popisu, a jeden z zabawniejszych zwrotów fabularnych to jego zasługa.
J jak Jonah Hill – nominacje do Oscara na szczęście nie zepsuły rubasznego aktora. Wciąż potrafi śmiać się ze swojej postury i wciąż jest skarbnicą kosmicznych dialogów. W “22 Jump Street” oddaje trochę pola gry kolegom z planu, ale to wciąż mocny punkt programu.
K jak komedia – Michael Bacall, Oren Uziel, Rodney Rothman – to trio odpowiedzialne za scenariusz i większość gagów w filmie. Nie wiem, jak wyglądała pracy tej ekipy, ale mam wrażenie, że spora ilość średnio legalnych “zmieniaczy” świadomości towarzyszyły podczas tworzenia kolejnych gagów. Takich rzeczy nie można przecież wymyśleć na trzeźwo!
P jak popkultura – odniesień do niej są tu setki. Jest powrót do klasycznego, telewizyjnego Jump Street. Są nawiązania do “Spring Breakers” (patrz niżej), pojawia się nawet Seth Rogen. Reszty z obawy przed spoilerem wyliczać nie będę.
S jak Spring Breakers – wciąż nie wiem jakim cudem, ale film “Spring Breakers” paru osobom się podobał. Ba! Niektórzy widzą w nim filozoficzne przesłania na temat XXI wieku: że wpływ gier na młodzież, że przemoc, że bla, bla, bla… “22 Jump Street” radzi sobie z wiosenną przerwą po swojemu, za co twórcom dziękuję.
https://youtu.be/eqBePUi0I04
T jak trylogia – chyba nikt nie ma wątpliwości, że po sukcesie, jaki film osiąga na całym świecie (ponad 90 mln $ na chwilę obecną), producenci już zacierają łapska na trzecią część “Jump Street”. Przerażonych tą wizją uspokajam i polecam zobaczyć, co się dzieje po napisach.
W jak Wietnamski Jezus – najpierw był Koreański, teraz jest Wietnamski. Co tu dużo pisać – twórcy dbają o poprawność polityczną. “22 Jump Street says no to racism”?
Z jak zajebistość – to słowo idealnie oddaje, czym “22 Jump Street” ocieka. Za wszech miar udana kombinacja komedii i akcji, która bawi się konwencją w sposób niemal kaskaderski i na skalę dotąd niespotykaną. Oczywiście wciąż mamy tu żarty z ligi kloacznej, ale wszystko utrzymane jest w ryzach, tylko delikatnie zahaczając o cienką granicę dobrego smaku. Trzeba też pamiętać, że to tylko (i aż zarazem) rozrywka i odkrywczości w niej za grosz. Nie jest to jednak film głupi. Wprawny i spostrzegawczy widz znajdzie tu coś dla siebie, a ten mniej wymagający rozkoszować się będzie kolejnymi gagami i wybuchami (w tej części wybucha niemal wszystko). Od dziś w słownikach i encyklopediach całego świata pod hasłem “zajebistość” znajdziemy prostą definicję: “22 Jump Street”!
Autor: Paweł Hekman