„Operacja Argo” cofa nas w czasie o lat trzydzieści. W samym środku niepokojów w Iranie uwięziona zostaje szóstka pracowników ambasady USA. Póki co znaleźli schronienie u Kanadyjskich sprzymierzeńców, na jak długo – nie wiadomo. CIA przygotowując się do ich odbicia zasięga rady między innymi wśród specjalisty w takich sytuacjach, Tony’ego Mendesa (w tej roli Affleck). Ten z kolei wpada na całkiem rozgarnięty i logiczny pomysł… sfingowania produkcji filmu science fiction, który miałby być kręcony właśnie w Iranie. Wtenczas wystarczy wywieźć szóstkę Amerykanów jako ekipę filmową. Bułka z masłem.
Powiedzmy sobie to wprost – "Argo" opiera się na pomyśle tak absolutnie głupim, że gdyby ten wyszedł spod ręki jakiegokolwiek pismaka z Hollywood, łzy lałyby się w histerycznym rechotaniu. Śmiech zamiera nam na ustach, gdy okazuje się, że tę historię napisało życie. Prawdziwość całej karkołomnej akcji sprawia, że filmu Afflecka nie oglądamy z drwiącym uśmieszkiem, a rozdziawioną ze zdziwienia szczęką.
Obraz stylizowany jest na czasy, w które nas przenosi – jest nieśpieszny, nawet w końcówce, która sprawia wrażenie błyskawicznej, tempo pozostaje nieco opieszałe, dając wybrzmieć każdej nucie tego spektaklu. Podobnie niepostrzeżenie czaruje wielka obsada – Bryan Cranston zalicza któryś z kolei już rewelacyjny drugi plan. John Goodman po raz kolejny jest po prostu sobą i po raz kolejny w byciu sobą wypada rewelacyjnie. Do tego mamy naprawdę dobre mikrorole irańskich więźniów, całość wieńczy zaś świetny, energiczny Alan Arkin w roli producenta z Fabryki Snów, który wypowiada jedną z najlepszych tegorocznych kwestii filmowych: „Ar-go fuck yourself”. Rola samego Afflecka na tym tle wypada trochę blado, ale jej potencjał leży w ekranowym i emocjonalnym wycofaniu, które Ben dobrze wyczuł.
Mimo pomysłu balansującego na granicy absurdu i skromnego w wydarzenia scenariusza, „Operacja Argo” trzyma w napięciu przez równe dwie godziny i za to należą się Affleckowi gromkie brawa. Stworzył stylowe, dość staromodne dzieło, podszyte polityczno-szpiegowskimi romansami, które w zestawieniu z klasową obsadą daje widzowi mnóstwo radości. Ponoć w branży mówi się o szansach na Oscary. Osobiście nie mam nic przeciwko.
Autor: Michał Stachura