Ta krótka wymiana zdań z filmu „Diamenty są wieczne” mówi o Jamesie Bondzie więcej, niż może się wydawać. Bond, idąc na wojnę, dowcipkuje i podrywa kobiety. Lubuje się w ich towarzystwie, ale na wspomnienie o zobowiązaniu… no właśnie. Co powiesz na tulipana?
Podczas seansu „Skyfall” wciąż wracałem myślami do filmu „Niezniszczalni 2”. Mendes w podobny, co Stallone, sposób nawiązuje do klasyki – puszcza do widza oko, rozmieszczając w swoim dziele mnóstwo odniesień do klasyków 007. W przeciwieństwie do Sylwka jednak, twórca „American Beauty” prezentuje widzowi tradycję, kierując jednocześnie swojego bohatera na nowe tory. Chyba w żadnej innej serii zwolennicy nie cenią sobie nowych elementów, a te powtarzające się – jak kwatermistrz Q, Aston Martin DB5, martini z wódką, nawet sam sposób przedstawiania się. „Skyfall” zdaje się być deklaracją: „znamy tradycję, ale czas na coś nowego”.
Tym razem niebezpieczeństwo nie zagraża światu, Anglii, Europie, czy Stanom Zjednoczonym, a dotyczy bezpośrednio MI6. Z jednej strony organizacja rozdzierana jest przez własnych pracodawców, czyli dobijające się do drzwi z pochodniami i widłami ministerstwo, z drugiej – wycelowane w nią zostaje agresja, która, jak się okazuje, nie jest sprawą władzy, czy pieniędzy. Tym razem motywy są osobiste. A takie są najgroźniejsze.
Niemal wszystko w „Skyfall” robi wrażenie. Świetna historia. Robotycznej ekspresji Daniela Craiga przeciwstawiony jest nadpobudliwy Bardem, który odpowiedzialny jest za najbardziej psychotycznego przeciwnika Bonda od bardzo dawna. Pojawia się Ralph Fiennes, w roli może mało wyrazistej, ale bardzo istotnej (ponadto miło jest zobaczyć tego aktora z nosem). Świetna, pomijając koszmarek Adele, muzyka i coś, czego mało było w dotychczasowych „Bondach” – naprawdę przepiękne ujęcia. Szerokie kadry, gra świateł i przepych wyciekają niemal z każdej klatki filmu Mendesa. Najważniejsza w tym wszystkim jest jednak wartka akcja, intrygująca fabuła, porywające pościgi i świetny finał.
James Bond nie jest już postacią wyjętą z prozy Fleminga. Minęły złote czasy Seana Connery’ego, Rogera Moore’a i im podobnym, którzy uskuteczniali klasyczny wizerunek 007. Nadeszły czasy filmów innych – nie gorszych i nie lepszych (choć szczególnie nie lepszych).”Skyfall” jest swego rodzaju nowym początkiem, osadzeniem bohatera Craiga w klasyce, jak i ostatecznym z nią zerwaniem. Po dwóch filmach ukazujących szpiega w zupełnie nowy sposób nadszedł czas na rozliczenie jego wizerunku z tym dawnym i wybranie nowego. Jako fan Bonda w wykonaniu Connery’ego – mam obowiązek kręcić nosem. Jako fan dobrego kina – przybić piątkę.
Autor: Michał Stachura