Początek filmu przywodzi na myśl sekwencję otwierającą „Pacific Rim”. Za pomocą montażu doniesień medialnych i fragmentów dialogów zostajemy zaznajomieni po krótce z sytuacją (obcy atakują, nikt nie wie, czego chcą) i fabuła rusza z kopyta. Major Bill Cage (Tom Cruise) po odmowie wzięcia udziału w bezpośredniej walce, zostaje oskarżony o dezercję i wysłany do jednostki z etykietą zdrajcy i pozycją szeregowego. W starciu z kosmitami zwanymi Mimikami dochodzi do kontaktu z krwią stwora, co obdarowuje Cage’a specyficzną mocą: za każdym razem, kiedy ginie, cofa się w czasie dokładnie o jeden dzień. Daje to jemu i przodowniczce w walce, Ricie Vrataski (Emily Blunt), dużą przewagę.
Jak wyraźnie widać, „Na skraju jutra” jest filmem głupim. Nie tylko opierającym się na głupich założeniach, ale też owe założenia głupio – lub wcale – tłumacząc. Nie wiemy, jak obcy na Ziemię trafili lub czego chcą, choć jak dowiadujemy się ze sceny w barze, „pewnie jakichś minerałów czy coś”. Punkt drugi to wizja świata. Twórcy chcą bowiem, byśmy mimo oczywistego rozwoju technologicznego z kosmitami walczyli niemal wręcz, bez żadnej taktyki, a mimo że zbroje, w jakie ubrani są żołnierze, ewidentnie przywołują futurystyczne skojarzenia, są one jedyną zdobyczą techniki, jaką proponuje nam nowy, wspaniały świat z „Edge of Tomorrow” .
Recenzenci lubią podkreślać, że jest to film dobrze napisany. Zamiast jednak dekonstruować kolejne mielizny obrazu Limana, posłużę się cytatem, przysięgam, że prawdziwym:
– Coś mało mówisz.
– Nie jestem fanką.
– Mówienia?
– Nie jestem fanką mówienia.
– No widzisz, a jednak coś tam mówisz.
Szanowni Państwo wybaczą.
Nie oznacza to jednak, że „Na skraju jutra” jest filmem na wskroś złym. Mimo notorycznej jazdy na kliszach i zakrywaniu bzdury jeszcze większą ich ilością, ogląda się to ogólnie nienajgorzej. Jest dużo akcji, wybuchów i strzelania. Jest nawet humor – na mieście mówi się, że autorom bardzo zależy na podkreślaniu części wspólnych z „Dniem świstaka”, często zresztą piszący o tym filmie wyświadczają im tę przyjemność.
Cóż więcej napisać o „Na skraju jutra”? Jest to kolejny średniak sci-fi, w którym Tom Cruise biega, ktoś strzela, kto inny bohatersko poświęci życie, a jeszcze ktoś inny rzuci one-linerem wykorzystanym już w 113 innych filmach akcji. Ta nowość nieco komplikuje sprawę w wystawieniu jej oceny, zaskakując w paru miejscach dystansem do swych bohaterów. Stąd „Edge of Tomorrow” wpasowuje się w dolne rejony oceny „można, nie trzeba”.
Autor: Michał Stachura