FILM:

Nie ma jak dobry koniec świata

Majowie wierzyli, że życie na Ziemi podzielone jest na cykle, z których każdy trwa po paręset tysięcy lat i kończy się straszliwą katastrofą. W ten sposób życie znika, by potem odrodzić się w nowym cyklu. Naukowcy twierdzą, że rozszyfrowali kalendarz starodawnych astronomów i kończy się on 21.12.2012. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście nastąpi koniec znanego nam świata, potwierdzają to też naukowcy. Pisarz Jackson Curtis (John Cusack) dowiaduje się o tym i za wszelką cenę chce uratować swą rodzinę – żonę, z którą jest w separacji oraz dwójkę dzieci – przed nadchodzącą apokalipsą. Tak wygląda rys fabularny nowego dzieła Rolanda Emmericha – twórcy „Dnia Niepodległości”.

Największą wadą tego filmu jest brak proporcji. Jest za długi, twórcy „przedobrzyli” jeśli chodzi o ogrom nieszczęść, jaki może przytrafić naszym bohaterom, a John Cusack jest zdecydowanie zbyt niezniszczalny. W przypadku takich filmów strawiamy wszelkie ilości patosu i  ludzkiego – przepraszam – amerykańskiego bohaterstwa, choć nawet jak na film katastroficzny „2012” zawiera nadmiar takich scen.

Mimo wszystko widz, choć lekko wymęczony, nie nudzi się. Koniec świata na dużym ekranie wygląda naprawdę imponująco – twórcy postarali się o zapierające dech w piersiach widoki. Inną sprawą jest to, czy gdziekolwiek poza kinem ten film będzie się tak dobrze prezentował? Obawiam się, że nie.

Warto wybrać się na „2012”, przede wszystkim, by zobaczyć – dziwnie to brzmi – jak ładnie prezentuje się walący się świat. Aktorstwo, choć nie stoi na najwyższym poziomie, nie irytuje, wszystko w tym filmie poza jego walorami plastycznymi jest dosyć średnie i znośne. Ale w końcu o to chodzi, prawda?

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00