FILM:

Oparte na faktach

Wstęp brzmi patetycznie, ale nie ma drugiego takiego gatunku filmowego, który z jednej strony oferuje niesamowitą różnorodność – od „Nosferatu” Herzoga, przez „Egzorcystę” i „Piątek trzynastego”, aż po „Paranormal Activity” i japoński „Krąg”… wszystkie te filmy reprezentują jeden filmowy rodowód, który jest bardzo rozległy, a jednak już wyświechtany. 
 
Rozbita rodzina, on walczący o względy córek, ona – próbuje poukładać sobie życie od nowa. Podczas jednego z weekendów z tatusiem, ten razem z pociechami trafi na wyprzedaż garażową, na której nabędzie skrzynkę, która, jak się okaże, nosi w sobie zło o korzeniach judeochrześcijańskich (a mówiące po polsku). Mamy zatem schemat: rodzina – złowieszczy token – zło uwolnione przez najmłodszego bohatera filmu – opętanie. 
 
„Kronika opętania” nie oferuje widzowi nic własnego. Jedynym autorskim elementem, dodanym przez autorów filmu, jest miernota wykonania i upiorna wręcz odporność na innowacje. Wcześniej w tym roku mieliśmy premierę „Domu w głębi lasu” – filmu grozy, który wypunktował bezmyślnych odtwórców i pokazał, jak pomysłowo można działać w ramach konwencji. Co, oczywiście, w linii prostej przełożyło się na końcową masakrę, oferującą brodzenie we krwi po kolana. Cechą charakterystyczną głupoty jest jednak odporność na krytykę, stąd też nic nie powstrzymało odpowiedzialnych za „Kronikę opętania” od stworzenia „jednego z najlepszych filmów, jakie zainspirował Egzorcysta”.
 
Trochę wykręcam się od rozbicia filmu na części pierwsze, ale tu naprawdę nie ma o czym pisać. Montaż jest zapewne dziełem jednorękiego cyklopa wyposażonego w sekator, scenariusz może zaskoczyć tylko kogoś, kto swój pierwszy film obejrzał piętnaście minut temu, nie ma tu ani napięcia, ani grozy, jest za to bezwstydne korzystanie z patentów, które znane były już pierwszym bakteriom na Ziemi. Cóż z tego, że mamy niezłą rólkę ojca rodziny, skoro gra jego filmowej żony to okropieństwo przyjmując nawet realia polskiej telenoweli? Natasha Calis, tak chwalona za swą rolę opętanej córki, ogranicza się do przyjmowania złowieszczej pozy (jednej) i patrzenia spode łba, bo wszelkie aktorskie zadania ponad te zwyczajnie ją przerastają. 
 
W „Kronice opętania” jest jedna dobra scena. Nieprzesadnie długa, ani finezyjna, po prostu – dobra i tyle. Cała reszta jest do niczego. To filmowa kalka, głupia, źle zrealizowana i dołącza do zyliarda innych filmów o opętaniu opartych na prawdziwej historii. Strata czasu nawet dla lubiących katować się słabymi filmami.

 

 

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00