Nie sądziłem, że coś takiego może jeszcze przejść. Że można po raz n-ty wypełnić film podniosłymi momentami, żarliwymi mowami, rozciągnąć wszystko do rozmiaru 150 minut, a widz nadal będzie zadowolony. Zaważyło na tym przede wszystkim mistrzostwo Stevena Spielberga, ale też praca obsady, która niemal z namaszczeniem odgrywa kolejne akty “Lincolna”.
Zmierzch wojny secesyjnej nastał razem z inną ważną batalią – walką o ustawę znoszącą niewolnictwo. Abraham Lincoln, przywódca partii republikańskiej, zdaje się poświęcać więcej uwagi bitwie politycznej, niż tej z konfederatami. Prezydent, świeżo po reelekcji, chce zrobić wszystko, by jak najszybciej wprowadzić nowe prawo, poświęcając temu swój urząd, zdrowie i rodzinę. Historia uczy, że 3. miesiące po osiągnięciu swego celu Abraham Lincoln został postrzelony, w wyniku czego zmarł. To już jednak nie miało znaczenia – z końcem roku 1865 XIII Poprawka zaczęła obowiązywać.
Ten film jest dokładnie taki, jak myślicie. Kilotony patosu wysypują się z ekranu, Lincoln to postać niemal nieskazitelna, prawdziwy wódz narodu. W pewnym momencie pada kwestia, która powinna widza szokować, ale przecież nie mamy wątpliwości, że czyny Abrahama miały na celu wyższe dobro: “Najważniejsze prawo XIX wieku zostało ustanowione dzięki korupcji, do której nakłaniał najczystszy człowiek w całej Ameryce”.
Daniel Day-Lewis jako Abraham Lincoln to strzał w dziesiątkę. Trudno dziś wyobrazić sobie w tej roli Liama Neesona, który był przecież pierwszym wyborem reżysera. Akcent, aparycja, mimika – Day-Lewis na okoliczność “Lincolna” po prostu stał się dziewiętnastowiecznym dżentelmenem, szesnastym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Drugi plan prezentuje się bardzo dobrze, ale już nie tak imponująco: Tommy Lee Jones zaczyna na granicy karykatury, ale rehabilituje się dość szybko i koniec końców wychodzi in plus. Nieporozumieniem natomiast jest aktorska nominacja dla filmowej Pierwszej Damy, czyli Sally Field. Jej obecność na ekranie w najlepszym wypadku nie zawadzi, poza tym niemal cały czas irytuje. Joseph Gordon-Levitt jako syn prezydenta służy tylko uwypukleniu cech charakteru ojca. Cieszy jeszcze sympatyczna rola Jamesa Spadera jako W.N. Bilbo, ale cała reszta to tylko ożywione tło.
Wszystko tu jest bardzo hollywoodzkie i bardzo oscarowe. Nie ma w zasadzie się do czego przyczepić, choć… Podobnie, jak czasem bywa z piątkowymi uczniami, którzy bez skazy potrafią sypać regułkami z różnych mądrych ksiąg, trochę brakuje “Lincolnowi” charakteru, odwagi, zadziorności zamiast tego dostajemy film bardzo grzecznie żaden.
Długa lista zalet najnowszego dzieła Spielberga układa się jednak w ocenę wysoką, bo “Lincoln” to przede wszystkim bardzo przystępna i świetnie zrealizowana lekcja historii z mistrzowską rolą Daniela Day-Lewisa. Widowiskowość, rozmach i genialna charakteryzacja wynagradzają małe aktorskie zgrzyty i nieco za dużo słodkości w ekranizacji dziejów bohatera banknotu pięciodolarowego. Być może trochę za szybko nabieramy nieco ironicznego stosunku do tej produkcji, ale siedząc w kinie nie mamy wątpliwości – panie Spielberg, znowu się panu udało.
Autor: Michał Stachura