Mike i Brian (rewelacyjni Gyllenhal i Michael Pena), partnerzy z patrolu, są praktycznie nierozłączni. Razem żartują z innych policjantów, są obecni na swych uroczystościach rodzinnych, dyskutują o pomysłach na związki i naśmiewają się z meksykańskiego pochodzenia Mike’a, razem dostają nagany i zbierają pochwały za swoje służby. Prawie nie widać ich osobno, co podkreśla chemię między aktorami, którą można kroić nożem i rozdać po 10 innych produkcjach.
„Bogowie ulicy” to film kręcony z ręki, wyciskający z tej konwencji wszystko, co w niej dobre i sprytnie obchodzi ograniczenia, które narzuca. Głównym operatorem jest Brian, który zaczyna uczęszczać na kurs filmowy (a może tylko usprawiedliwia chęć posiadania kroniki swojej pracy?). Wręcza również kamerę swemu partnerowi i przez większość filmu obserwujemy świat ich oczyma. Większość, bo tam, gdzie trzeba reżyser włącza z niesamowitym wyczuciem w „Bogów ulicy” ujęcia kręcone telefonem komórkowym, a czasem po prostu zarzuca konwencję na rzecz „trzeciej”, niezależnej kamery, by ująć głównych bohaterów w akcji. To genialne posunięcie, dokonane ze smakiem wbrew oczekiwaniom nie rujnuje konwencji, a wzbogaca ją. Nie mamy tu jednej intrygi, obraz raczej płynie od punktu A do punktu B, zachowując wszelkie prawidła gatunku. Pozornie. Bo po seansie okazuje się, że scenariusz autorstwa reżysera Davida Ayera to taki sam majstersztyk, jak kreacje Peny i Gyllenhala.
Trudno wskazać moment lub element tego filmu, który nie jest bardzo dobry. Być może świat, z meksykańskimi złoczyńcami na czele, jest odrobinę przerysowany, ale komu to oceniać? Ayer ukazuje świat dość czarno-biały, nie pozostawiając wiele miejsca na odcienie szarości, ale to refleksje „po”. Bo w trakcie seansu nie odczuwamy nic, czego autor „End of watch” sobie nie zaplanował.
Mówi się, że ten film może zaskoczyć na przyszłorocznym rozdaniu Oscarów. Osobiście nie mam nic przeciwko – „Bogowie ulicy” to brudne, męskie, prawdziwe kino o czymś, a takie zawsze jest w cenie. Diabelnie dobre kreacje aktorskie plus głęboko przemyślana realizacja i, co nieczęste w tym gatunki kina, świetna muzyka razem dały jeszcze jeden powód, by wybrać się do kina przed końcem świata.
Autor: Michał Stachura