„Dystrykt 9” stara się wyjść naprzeciw oczekiwaniom zarówno fanów czystej jatki, jaki i miłośnikom ambitnej fantastyki. Zrealizowany za skromne 30 milionów dolarów film od samego początku wzbudzał spore kontrowersje, głównie za sprawą kampanii reklamowej. „Tylko dla ludzi!”, „Obcym wstęp wzbroniony” – plakaty z takimi hasłami zaczęły pojawiać się w różnych częściach globu zwiastując nieuniknione. Do tego niesamowity trailer przywodzący na myśl reportaż telewizyjny i napięcie sięga zenitu.
W 1989 roku nad Johannesburgiem pojawia się statek kosmiczny. Po trzech latach braku aktywności z jego strony, ludzie postanawiają wejść do środka i dowiedzieć się, co w nim jest. W wyniku tej akcji do specjalnej strefy – Dystryktu 9 – trafia ok. 1 miliona odrażających obcych. Są pokojowo nastawieni, ale wzbudzają powszechne obrzydzenie swym wyglądem i nawykami. Zapada decyzja o przesiedleniu rosnącej zatrważająco populacji kosmitów i zaczynają się kłopoty.
Kiedy na początku lat 80. w kinach pojawił się obraz Ridleya Scotta „Blade Runner”, wielu krytyków piało z zachwytu nad ponadczasową wymową historii o łowcy androidów. Wydaje mi się, że tym razem będzie podobnie. Nawiązanie do czarnej karty w historii RPA – apartheidu, paradokumentalny styl filmowania sprawiają, że mamy do czynienia z czymś nieobecnym w kinie ostatnich lat. Obcy wzbudzają swoim wyglądem obrzydzenie, ale w miarę rozwoju wypadków zaczynamy im współczuć, a ludzi nienawidzimy z całych sił. Czy tak będą wyglądały nasz bliskie spotkania trzeciego stopnia z obcą cywilizacją? Czy zawładnie nami żądza poznania nowej technologii, która zepchnie wszystko inne na dalszy plan? Czy będziemy potrafili wspólnie egzystować na jednej planecie? Po raz pierwszy od pierwszej części „Matrixa” mamy do czynienia z naprawdę inteligentnym podejściem do kina science fiction. Brakuje tu wizualnych fajerwerków, które w ostatnich produkcjach pełnią rolę zasłony dymnej dla kulawego scenariusza. Mamy za to ciekawie i mądrze opowiedzianą historię, która pozostawia nas z masą pytań po seansie.
Z pełną odpowiedzialnością mogę polecić „Dystrykt 9” każdemu miłośnikowi filmowej fantastyki, którego męczą filmowe papki na wzór „Transformers”. Tu nie ma miejsca na żartujące robociki i wszechobecny amerykański patos. Ostatni raz pod takim wrażeniem byłem przy okazji premiery pierwszej części „Matrixa”. Czy to oznacza, że na kolejny zryw spod znaku science fiction przyjdzie mi czekać 10 lat?!
Autor: Łukasz Michalewicz