„Sinister” niczym nie wyróżnia się z morza podobnych produkcji – wydawałoby się, że skręconych naprędce, dla zaspokojenie popytu na kino grozy. Dodatkowo ostatnimi laty horrory mają niebezpieczną tendencję do dramatyzowania – czasami idzie to za daleko, jak w niedawnych „Szeptach”, innym razem proporcje są wyważone, jak w „Kobiecie w czerni”. Dodajmy do tego głęboki kryzys, jaki przeżywa ten rodzaj kina i możemy z niemal całkowitą pewnością założyć, że „Sinister” jest obrazem nieudanym.
Ellison Oswalt jest pisarzem, który specjalizuje się w powieściach policyjnych. Opierając swoją twórczość na prawdziwych przypadkach, przez ukazywaniu policji w złym świetle nie zaskarbił sobie sympatii większości stróżów prawa. Nasz bohater właśnie wprowadza się – naturalnie – do domu, który, jak się okazuje, skrywa mroczne tajemnice. Oswalt senior zataił jednak przed swoją rodziną, że przenieśli się w pogoni za zbrodnią, która ma stać się tematem jego nowej książki. Podczas urządzania gabinetu odnajduje na strychu pudło ze starymi taśmami i projektor.
Jak wspomniałem, mamy tu standardowy zestaw sztuczek: hałasy na strychu, dzieci na granicy opętania i nerwicy, problemy z żoną… jest jednak w „Sinister” coś, co sprawia, że nie ziewamy, podążając za głównym bohaterem.
Tym czymś są całe kilogramy świetnego klimatu, jakimi napakowano szczególnie pierwszą część obrazu. Wszystko za sprawą wspomnianych taśm – ziarnisty, surowy, wyprany z kolorów film 8mm kreuje niesamowitą atmosferę i to właśnie przeglądanie przez Oswalta rodzinnych pamiątek stanowi najmocniejszą część filmu. Na poziomie najlepszych filmów grozy stoi też muzyka – "Sinister" jest wyposażony w po prostu genialny zestaw motywów, dźwięków, odgłosów. Te zaś są świetnie zespolone z obrazem, tworząc jakość, jakiej ze świecą szukać we współczesnych produkcjach z dreszczykiem. Dodatkowo mamy coś, czego nie było od jakiegoś czasu w horrorach – prawdziwą, detektywistyczną zagadkę. Dotychczas w nowych produkcjach grozy bohaterowie borykali się z nieznanym, nagle bum! – i wiadomo już wszystko. „Sinister” powoli odkrywa wszystkie karty, co pomaga szczególnie w drugiej części filmu, która jest po prostu nudna. Finał jest z jednej strony zaskakujący, z drugiej – nie mogło być inaczej, na pewno zaś jest zbyt mało intensywny jak na ten rodzaj sztuki filmowej.
„Sinister” to chwilami naprawdę nudne, sztampowe przedstawienie z niezłą rolą Ethana Hawka. Miałki w prawie wszystkich możliwych warstwach, potrafi jednak zaczarować, dzięki rewelacyjnemu pomysłowi włączenia materiałów z kamery 8mm w film. Klimat, który się wtedy wytwarza, jest tak gęsty, że można go niemal kroić nożem. Zamiast ciągnąć akcję w tę stronę, twórcy zrezygnowali jednak z jakiejkolwiek oryginalności we wszystkim innym, jakby nałożyli sobie limit plusów, jakie może zebrać ich dzieło i zatrzymali się w pół drogi. Wielka szkoda.
Autor: Michał Stachura