Najlepszy film roku, najlepsza rola pierwszoplanowa, najlepszy reżyser, najlepsze kostiumy i najlepsza muzyka. Jeżeli jeszcze nie wiecie, o czym mowa, to znaczy, że przespaliście ostatni miesiąc i tytuł „Artysta” niewiele Wam mówi. 5 statuetek dla filmu, w którym słychać tylko muzykę, wszystko jest w dwóch kolorach i w dodatku nie ma 3D! Witamy w XXI wieku!
Ale najpierw cofnijmy się do roku 1927. Wtedy największą gwiazdą kina niemego był George Valentino. Na każde jego skinienie i uśmiech tłumy szalały. Kolejne premiery z miejsca zostawały wyprzedane. Jego odwiecznym kompanem zarówno na ekranie jak i w życiu prywatnym był terier. Wspólnie mogli absolutnie wszystko. Przypadkiem poznaje przyszłą aktorkę nowego pokolenia, uroczą Peppy Miller. Ona z kolei jest zwiastunem nadejścia ery kina dźwiękowego. Ery, w której dla George’a może zabraknąć miejsca.
„Artysta” nie jest filmem zwyczajnym. To hołd złożony kinematografii i jej twórcom. Pokłon oddany Chaplinowi, Rudolphowi Valentino, Poli Negri i wielu innym. To też solidny kopniak wymierzony wszystkim współczesnym pseudogwiazdkom. Kopniak, który powinien nauczyć pokory i skromności. To też, co najważniejsze, dowód w najczystszej postaci na istnienie prawdziwej magii kina. Ten film przez dwie godziny sprowadzi na Wasze twarze uśmiech, którego nie będziecie w stanie zmyć. Pokaże, czym może być i czym była niegdyś kinowa rozrywka. Miłość do filmów, która bije z niemal każdego kadru sprawi, że James Cameron zacznie się wstydzić swojego 3D i być może kolejny „Avatar” nigdy nie powstanie. Reżyser Michel Hazanavicius, pokazuje nam jak bez wielomilionowego budżetu opowiedzieć historię, która uwodzi, wzrusza i bawi. Film stworzony z miłości i o miłości do kina.
Trzeba jednak szczerze przyznać, że „Artysta” nie jest najłatwiejszy w odbiorze – przynajmniej na początku. Pierwsze kilkanaście minut może stanowić dla wielu problem. Nieme kino wymaga od widza większego skupienia i sporej wyrozumiałości dla ograniczeń z tym związanych. Jeżeli jednak dacie ponieść się atmosferze i muzyce – wyjdziecie z kina zadowoleni jak nigdy.
Dzięki „Artyście” można też w pełni zrozumieć, jak ważna i nieodzowna jest właśnie (genialna) muzyka. To właśnie ona nadaje tu tempo i tworzy cały klimat. Czasami nawet bardziej niż aktorzy potrafi wycisnąć łzy radości lub smutku. Nie jest to jednak film idealny, ktoś może nawet powiedzieć – zbyt naiwny. Inni mogą się czepić, że wszystko to już widzieliśmy i nie ma tu nic odkrywczego. Ale przecież każdy z nas czasami wraca do ulubionej książki z dzieciństwa (chociaż zna ją na pamięć), słucha po raz setny ukochanej płyty czy jedzie w ulubione miejsce na wczasy. Tym właśnie jest „Artysta”. Powrotem.
Autor: Paweł Hekman