Bartek Świderski: Nie stanowi to dla mnie tematu do zastanawiania się. To dwie kompletnie różne rzeczy, ja jestem aktorem od momentu wejścia na plan do zejścia na plan, a muzyka jest dla mnie po prostu pewnego rodzaju pasją, hobby, poświęcam jej każdą wolną chwilę. Granie w serialach, granie w ogóle, jest ciężką robotą a robienie płyty, robienie muzyki po prostu również jest ciężką robotą, ale daje dużą dozę radości i frajdy.
Jesteś kojarzony głównie z serialami, z „Magdą M.”, „Tylko miłość”. Czy nie boisz się, że wpadniesz do szuflady „śpiewający aktor”? Może być z Tobą tak, jak z uczestnikami „Jak oni śpiewają?”.
Przede wszystkim to jest taka szuflada, której tak naprawdę nie każdy potrzebuje. Ja wychodzę z założenia, że troszeczkę szkoda mi tego określenia, bo jednak aktor śpiewający ma u nas takie konotacje trochę ironiczne. Nie Tych aktorów śpiewających, którzy wydali płyty, zwłaszcza swoje, nie ma wielu. Nie mówię o płytach, gdzie śpiewano covery, czy o piosence aktorskiej, bo to nie jest piosenka aktorska, to jest coś, co ja zrobiłem ponieważ uwielbiam, kocham muzykę i chciałem zrobić tą płytę. Ta płyta gdzieś tam we mnie siedziała. Nie chciałem robić płyty z coverami, czy duety ładnych piosenek, chcieliśmy po prostu zrobić swoją osobistą płytę.
Już nawet sądząc po okładce albumu, można pomyśleć, że jest zupełnie inną płytą, bo z reguły na płytach autorskich pojawia się zdjęcia autora (słodkie, cudowne, plastikowe) a tutaj właśnie nie. Jest zdjęcie zakręcone, przemielone. Przyciąga wzrok, zachęca do tego, by się w nie wgryzać.
Bardzo Ci dziękuję, bo też o to nam chodziło, żeby ta płyta też jakby całościowo dawała inny klimat. Nie jest sztampowa. Mnie też bardzo zależało właśnie na tym, żeby pokazać siebie z innej strony. Bo jednak jestem kojarzony z serialami i tam to jest zupełnie inny wizerunek. Bardziej ułożony, plastikowy.
Jeszcze jedna rzecz o stronie wizualnej. W literze „D” Twojego nazwiska na okładce jest kojot, wilk, smok. Czy to ma jakiś związek, nie wiem z Twoim charakterem?
To jest rzeźba pani Anny Zamorskiej, mam ją od jakiegoś czasu. Kupiłem tego wilka czerwonego, którego nazwałem Baltazar, on ma naprawdę niesamowity wyraz twarzy, cały czas się śmieje, chociaż dosyć ironicznie i w pewnym momencie po prostu wpadło mi do głowy, żeby go zabrać na sesję zdjęciową, bo jest to jakaś część mnie. Postać wilka stepowego m. in. i ten wilk wydał mi się elementem który będzie bardzo spójny, jakby ze mną. Pasuje, nie kłuje w oczy, nie wadzi, po prostu jest. Można się z nim nawet w jakiś sposób identyfikować.
Czy w tym momencie masz już plany na kolejną płytę?
Na razie chciałbym całą energię skupić na tym, żeby do jak największej ilości osób ta płyta dotarła, żeby ludzie zobaczyli, że są w Polsce płyty które odbiegają od głównych nurtów. Kolejne płyty będą, ale na razie jestem na świeżo z tą płytą. Album nie ma wielkiej promocji. Trochę tam pewnie będę się starał, pójdę w parę miejsc, żeby troszeczkę o tym albumie opowiedzieć. To też jest częścią całości, że nie będziemy nagle nie wiadomo gdzie i nie jak wyskakiwać z ta płytą.
Współpracowałeś z grupą Grejfrut (celowa pisownia, zespół nie nazywał się Grejpfrut tylko Grejfrut), wygraliście nawet festiwal w Opolu. Co się od tamtego czasu zmieniło pod względem muzycznym Twoich inspiracji i aspiracji itd. Czy dojrzałeś muzycznie?
Nie wiem, nie mnie to oceniać. Słuchacze ocenią czy dojrzałem, czy nie. Zresztą fakt, że nie udało nam się nagrać drugiej płyty z Grejfrutem wynikał też z tego, że właśnie ja bardzo chciałem nagrać coś innego, coś co nie będzie kolejną płytą rockową, coś co gdzieś będzie zahaczało o troszeczkę inne brzmienia. Chciałem, żeby to było bardziej autorskie. To był jednak troszkę nasz problem. Też problemem było to, że każdy, prawie każdy z członków zespołu grał jednak gdzie indziej. Marcin Ciempiel grał już wtedy z Robertem Gawlińskim, zaczynał ten etap. Każdy poszedł jakby w swoją stronę. Nie mieliśmy na tyle siły, nie było tej współpracy, wspólnej wizji drugiego albumu, nagrywanie go na siłę. Szkoda, że nie zrobiliśmy tej drugiej płyty. Chociaż… sam już nie wiem.
Piszesz słowa i muzykę. Chciałbym zapytać Cię o utwór „Dziki, dziki zachód” z komedii Olafa Lubaszenki E=mc2. Ciężko było nagrać tamten utwór? W końcu to zupełnie inny klimat od rzeczy, które robisz obecnie.
No owszem, ja byłem innym człowiekiem. Grejfrut był wydany 9 lat temu. Każdy przechodzi przemianę i to jest kompletnie inny etap, kompletnie inne teksty, kompletnie co innego w głowie, kompletnie inne inspiracje. Poza tym ten utwór nie był robiony pod film, to jakby wyszło później. Zostało to wykorzystane, co mnie również bardzo cieszy, natomiast, tak jak mówię, to był kompletnie inny etap, który ja już dawno temu zamknąłem. Mam to za sobą.
Kiedyś powiedziałeś, że nie czujesz się jeszcze na tyle dojrzały, by pisać teksty. Przez te 9 lat dojrzałeś, jesteś autorem chyba większości tekstów na tej płycie. Czy było łatwiej teraz je pisać?
Ja już przy Grejfrucie miałem taką sytuację, że jakby byłem współautorem pewnych tekstów, jakby nie miałem na tyle odwagi, żeby napisać samemu tekst od początku do końca. To zawsze było tak, że spotykałem się z tekściarzami i mniej więcej mówiłem, o co mi chodzi. Nakreślałem temat, nakreślałem jakby klimat i tak to powstawało. Wiele osób mnie namawiało, żebym w końcu zaczął pisać te teksty, bo to są moje teksty.
I wtedy można tą płytę naprawdę nazwać autorską.
No tak, dziękuję (śmiech). Tak to wyszło i powiem szczerze, że tutaj bardzo, bardzo dziękuję Bartkowi Dziedzicowi, który mnie bardzo przekonał do tego żebym pisał absolutnie swoje teksty. Było wiele jakby prób pisania z innymi osobami. Natomiast to rzeczywiście gdzieś się tam kończyło w momencie kiedy ja czułem, że to nie jest do końca ten klimat, to nie są do końca te słowa, których chciałbym użyć.
Jak na najbliższy czas kształtuje się Twoja współpraca z telewizją, teatrem? A może chwilowo chcesz być tylko muzykiem?
Jesień zostawiłem sobie na to, by zając się płytą, mówić głownie o niej. Pokazuję, opowiadam o tym, troszeczkę. Nie rozmieniam się na inne rzeczy czy na mówienie o tym, że gram teraz w nowym serialu. Nie mam na razie planów, nie mam propozycji na jesień. Zobaczymy, co będzie w przyszłym roku. Na pewno będziemy się starali zagrać trochę koncertów. Teraz to niemożliwe, bo każdy muzyk gra gdzie indziej. Przygotowujemy się najprawdopodobniej na wczesna wiosnę na jakąś trasę. Lada dzień zaczniemy próby, więc mam nadzieję, że pojedziemy, żeby trochę pograć. To będzie trasa promująca ten krążek, ale na koncertach pojawią się też nowe utwory, może jakieś rzeczy z przeszłości. „Świderski” to krótka płyta, więc musimy jakoś rozbudować koncertowy repertuar.
Wolisz grać przed żywą publicznością czy przed kamerą?
Jeśli chodzi o aktorstwo, to ja bardzo lubię grac przed kamerą, chociaż to też jest swojego rodzaju ciężka robota, naprawdę. Jeśli chodzi o występy aktorskie przed publicznością, a np. przy koncertowaniu przed publicznością, to zdecydowanie wolę muzykę, to jest inny rodzaj kontaktu. Na pewno będę występował w klubach, w małych miejscach. Tam jest większa intymność, a taka muzyka wymaga właśnie intymności. W klubach uda nam się wprowadzić klimat, którego ta muzyka potrzebuje. Postaramy się dać ludziom coś, czego przez długi czas nie będą mogli zapomnieć.
Macie już jakieś konkretne plany dotyczące miejsc, w których będziecie chcieli zagrać?
Koniecznie Wrocław. Bo płyta jest mocno wrocławska. Urodziłem się tam, z Wrocławia są Marcin Bors i Tomek Kasiukiewicz, którzy bardzo pomogli mi w pracy nad płytą. Także tam na pewno. Ale tych miast będzie więcej. Zielona Góra jest tylko dwie godziny drogi samochodem od Wrocławia, więc chętnie tam zawitamy. Zwłaszcza, że mam sympatyczne wspomnienia związane z tym miastem.
Autor: Mateusz Stawecki, fot. Szymon Kobusiński