KULTURA:

Bez polskiego na maturze?

Jakkolwiek przywrócenie obowiązkowej matematyki było bardzo dobrym posunięciem, bo obliczenia i umiejętność logicznego myślenia są niezbędne na co dzień w życiu, to niemniej jednak nie rozumiem, dlaczego Ministerstwo Edukacji Narodowej tak kurczowo trzyma się wypracowań z polskiego, nawet na podstawach? Przecież wśród licealistów są nie tylko humaniści ale też ścisłowcy – przyszli lekarze, inżynierowie, matematycy, fizycy, elektronicy, informatycy itp, którym lanie wody o „Panu Tadeuszu" przyda się jedynie na rozpałkę w piecu w zimie, do niczego więcej. A ludzie ci na ogół mają problemy z pisaniem wypracowań. Jakkolwiek ćwiczenie tej umiejętności w trakcie szkolnej edukacji uważam za uzasadnione, tak samo, jak naukę biologii, geografii czy innego przedmiotu – po prostu dla zdobycia podstawowej wiedzy, niemniej jednak nie rozumiem, po co wymaga się na maturze od takich ludzi umiejętności, które im się w ogóle nie przydadzą nie tylko w dalszej edukacji i karierze zawodowej, ale i w życiu codziennym?

Ocena niedostateczna z wypracowania domowego czy klasowego jest do poprawienia w ciągu kilku dni i nie oznacza ona klęski, natomiast taka ocena na maturze to rok do tyłu ze studiami i to przez coś, co w życiu się tym ludziom nie przyda. Owszem – jestem jak najbardziej za pozostawieniem j. polskiego jako obowiązkowego przedmiotu maturalnego, w końcu jesteśmy Polakami, ale dla kandydatów na studia o kierunkach ścisłych i technicznych ten egzamin powinien być w uproszczonej formie, np. w formie testu, sprawdzianu czy quizu z wiedzy o polskiej literaturze, a nie w formie wypracowania, w dodatku ocenianego wg jakiegoś tam chorego klucza wymyślonego z nudów czy po pijaku przez jakiegoś urzędasa z komisji egzaminacyjnej. Skoro wymaga się od licealistów talentu literackiego, to może wprowadźmy na maturze obowiązkowe skomponowanie piosenki, namalowanie obrazu i wykonanie rzeźby?

Nie wymagajmy do licha posiadania talentu twórczego od tych, którym ten talent nie jest potrzebny. Poza tym w szkołach średnich na j. polskim nie uczy się w ogóle tego, co potrzebne jest na co dzień, a więc gramatyki i ortografii, a wałkuje się aż do znudzenia „Makbeta", „Kordiana", „Dziady" czy „Nad Niemnem". Efekty potem widać na forach – pełno błędów ortograficznych, o interpunkcji i składni nie wspomnę. To właśnie efekt wałkowania literatury i totalnego olewania podstawowej, potrzebnej w codziennym życiu wiedzy gramatycznej. Wygląda to tak samo, jakby na matematyce uczono samej matematyki wyższej – całek, pochodnych i równań różniczkowych, a pominięto ułamki, równania, procenty i geometrię. Naukę polskiego w szkołach średnich można śmiało nazwać „polonistyką wyższą", która w takim zakresie potrzebna jest jedynie kandydatom na studia humanistyczne, a na pewno nie przyszłym inżynierom czy lekarzom.

Wiem, co piszę, bo sam jestem ścisłowcem, znam wiele osób o podobnych zainteresowaniach i każdy z nich ma problemy z pisaniem wypracowań. Uważam, że tym ludziom wystarczą wypracowania pisane w trakcie nauki szkolnej, bowiem jakieś ćwiczenia w pisaniu każdy przejść musi, ale na maturze mogą one poważnie zaszkodzić ścisłowcom w dalszej edukacji.

Wiem, że zaraz znajdą się na forum wpisy typu: mieszkasz w Polsce, jesteś Polakiem, więc polski musisz zdawać. Wyprzedzę więc forumowiczów i odpowiem tak: zgadzam się, polski jako Polak muszę zdawać, muszę znać podstawy literatury, ale niech ktoś mi do licha wytłumaczy: dlaczego chcąc studiować np. na politechnice muszę mieć talent literacki, skoro mam zostać inżynierem i interesuję się naukami ścisłymi? Dlaczego wymaga się ode mnie tej umiejętności? Jeżeli nie wiążę swojej przyszłości z przedmiotami humanistycznymi, to do znajomości podstawowej literatury wystarczą mi lekcje j. polskiego, wypracowania pisane w trakcie szkolnej edukacji i egzamin maturalny na zasadzie: pytanie – odpowiedź. A do napisania pracy dyplomowej wystarczy mi wiedza i znajomość słownictwa fachowego zdobyta podczas studiów. Dodam, że jestem inżynierem, skończyłem politechnikę, po studiach poszedłem do pracy i od matury, czyli przez 21 lat, ani razu nie przydała mi się umiejętność lania wody na temat „Kordiana", „Dziadów" czy „Lalki", natomiast gramatyka, ortografia i interpunkcja, której w liceum, nie wiem czemu, nie ma, przydaje mi się niemal codziennie. Pozostawmy więc wypracowania humanistom, ścisłowcom dajmy z nimi spokój. Nie każdy w końcu musi być Sienkiewiczem.

A może by tak wprowadzić na maturze z matematyki na poziomie podstawowym całki, pochodne funkcji i różniczki? Wtedy poziom trudności egzaminów z polskiego i matematyki byłby wyrównany, wszyscy zdający, niezależnie od zdolności, mieliby jednakowe szanse i jednakowo musieliby się męczyć. Bo jak na razie mimo obowiązkowej matematyki i tak humaniści mają lepiej, bo matura z matematyki na poziomie podstawowym jest o wiele prostsza niż polski na takim samym poziomie.

Autor: interia360.pl / Gustlik

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00