Już na samym początku było inaczej, niż zwykle. Imprezę prowadzili dwaj konferansjerzy:
Michał Zenkner („Hlynur”) i
Bartek Klauziński („Babeczki z rodzynkiem”). Byli trochę jak prowadzący oscarowe gale, każdy starał się przebić żart poprzednika. I to nie było takie złe, zresztą Zenkner zdążył już wcześniej pokazać, że dobrze radzi sobie jako kaowiec.
Gdy ekipy „Patishonów” i „Grzybów” różnice można było zobaczyć jak na dłoni. Pierwsza drużyna to nieopierzeni studenci, ale naprawdę zdolniachy. Natomiast reprezentanci „Grzybów” w swoich kabaretach zdążyli już objechać Polskę i są znani z telewizji.
To się w głowie nie mieści
Komicznie było już przy zwykłym wyborze jurorów. Zamiast rzucania fantów zaproszono kilku oryginałów z publiczności: panią z biustem w rozmiarze 75D, studenta o ksywie „Biały Twix” i jednego, który nie chciał się ujawnić, więc kolegialnie (głosami z „Gęby”) ochrzczono go mianem „Sokolego oka”. W tak zwanym międzyczasie „Biały Twix” złamał klubową, niepisaną etykietę i wyszedł porozmawiać przez telefon. Zastąpiła go wesoła studentka – Patrycja.
Pierwsza konkurencja „Randka w ciemno” trwała dobre pół godziny. Ale warto było – dawno się tak nie uśmiałem. Ciężko sobie wyobrazić jąkającego się pieśniarza utworów staronordyckich? No właśnie, to się w zdrowej głowie nie mieści.
“Czy to pan jest rektorem?”
W kolejnej rundzie brała udział cała ósemka występujących i musiała mówić tylko pytaniami. I to było najlepsze: bez tabu (sparodiowano nawet rektora) i absurdalnie. A wszystko zaczęło się od zakazu kiszenia ogórków w dziekanacie.
Potem była zupełna bomba. Konkurencja „Wideo agencji matrymonialnej” polega na założeniu śmiesznego rekwizytu (kapelusza, peruki) i zachęcenia płci przeciwnej do randki. To była zupełna świeżynka; podczas „Wielkiej Ligi Improwizacji” odegrano ją pierwszy raz. Jednak mówię to z przekonaniem: wczorajsze wykonanie było nawet lepsze od amerykańskiej wersji z „Whose Line is it anyway”. I pisze to człowiek, który widział wszystkie odcinki. Wielka klasa!
Nie ma pumeksu! Co zrobić?
W czwartej rundzie Człowiek-banan z „Patishonów” bał się inwazji małp, a „Grzyby” odegrały scenę przy udziale „człowieka strzelającego piętami” walczącego z brakiem pumeksu. Czego to ludzie nie wymyślą, to jakiś absurd. Ostatnim aktem była piosenka na zadany temat. Tutaj dużo lepsi okazali się weterani zielonogórskiej sceny z grupy „Grzyby”. Dzięki temu i poprzednich udanych konkurencjach wygrali
53 do
38.
Widać, że publika od pierwszego występu nie zmienia się i kuma o co chodzi w improwizacji i poszczególnych konkurencjach. Nie było chyba osoby, która nie widziała amerykańskiego programu „Whose line is it anyway?”. I co najważniejsze, wczorajszy występ nie odbiegał od pierwowzoru. Gratuluję.
Nowy program kabaretowy w Akademickim Radiu Index na fali 96 fm – w każdy czwartek godz. 21:00 – prowadzi Przemek Mazurek oraz Rafał Wesołowski. Zapraszamy
Autor: Kamil Kwaśniak