W kwietniu ubiegłego roku Srasa dowiedziała się, że cierpi na chorobę zwaną otosklerozą. Jest to schorzenie prowadzące do utraty słuchu. Jej kolejna płyta „Jestem Marta” powstawała więc w lęku, przed utratą tego, co dla muzyka najcenniejsze. Szczęśliwie trafiła na lekarza specjalistę, który podjął się operacyjnie przywrócić jej pełną sprawność. Jeszcze niedawno uczyła się słyszeć niemal od nowa – teraz na fali odzyskanego słuchu ponownie zatapia się w melodiach, opowiadając po trosze swoją historię, a nowy singiel zdaje się otwierać kolejny rozdział w jej muzycznej karierze.
– To jest moje kolejne wcielenie – przyznaje artystka – ale wynikające z ewolucji, a nie zamierzonej metamorfozy. Zmiany, dość burzliwe, które w ostatnich latach można było u mnie zaobserwować, to już stała w moim życiu. Z tego trudnego doświadczenia próbuję dać coś dobrego moim odbiorcom. Chcę przynieść im coś nowego. Znowu chce mi się melodii.
Przekaz utworu „Jak w filmie” jest ściśle związany z przeżyciami artystki.
– Zdarzenia z mojego życia w ostatnich miesiącach zdawały się przypominać kolejne kadry z filmu – opowiada Sarsa. – Z ciekawością byłam i jestem obserwatorem zdarzeń, a jednocześnie gram główną rolę. W tekście utworu wspominam też stare, dziecięce czasy. Lubię wracać do momentu, gdy byłam naiwną i beztroską małą Martusią. Dzięki temu mogę poczuć tę dziecięcą frajdę, naiwność. Ten stan pomaga mi wracać do dobrostanu i zadowolenia z życia. Jedno jest pewne, że scenariusz wciąż się pisze i sama jestem ciekawa, czy będzie happy end.