Szorstka przyjaźń, czyli gra wstępna w drodze na szczyt…
…władzy, rzecz jasna. Któż bowiem w bardziej liryczny sposób obcuje z uczuciami, niż politycy? Ta finezja, ten sznyt wytrawnych amantów i romantycznych heroin, te ukradkowe zalotne spojrzenia w sejmowych ławach. Niezaprzeczalną klasyką polskiej odmiany harlequinów stały się po transformacji miłosne perypetie kolejnych prezydentów i premierów RP. Dziś zwieńczeniem pisanych przez ostatnie lata rozdziałów tego łzawego romansu są obrazki, na których razem, ramię w ramię, pozują prezydent Bronisław Komorowski i premier Donald Tusk. Newsweek zwiastował jakiś czas temu kłopoty w Raju. Ale obiektyw aparatu nie kłamie. Ten błysk w oku, ta subtelna gra gestów i min. To bez wątpienia doskonały przykład związku, w którym wspólne racje nie wykluczają indywidualnych potrzeb. Premier prowadził istną medialną batalię, aby przeforsować ustawę emerytalną. Prezydent, nie chcąc zafundować mu bólu głowy związanego z kryzysem budżetowym owszem, ustawę podpisał. Później jednak z miejsca skierował ja do Trybunału Konstytucyjnego. Cud, malina i motyle w brzuchu. Nie dziwią zatem cierpkie słowa co i rusz głoszone przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który wręcz szaleje z zazdrości. Freudowski szach-mat bez szans na (polityczny) trójkąt. Są bowiem na tym świecie wagony, których nie sposób rozłączyć.
Kolejnym przykładem miłości dozgonnej, pełnej poświęceń oraz takiej, której śmierć (i honor klubu) nie rozłączy, jest miłość kibicowska. Najlepiej przekonał się o tym jakiś czas temu nasz piłkarski Werter, czyli Robert Lewandowski. Według internetowych znawców, „Lewy” (choć z pewnością
o żadnym bruderszafcie mowy być nie mogło), tuż po oficjalnym zakontraktowaniu przez Bayern Monachium, stał się pierwszym zdrajcą Rzeczpospolitej. „Judasz”, „sprzedawczyk”, „Moneydowski” to tylko niektóre hasła łakomie podchwytywane przez polskich sezonowców BVB. Wstyd i hańba! Bierzmy, kochani rodacy, przykład z kwiatu niemieckiej młodzieży. Grupa szalejących z miłości siedemnastolatków (wiadomo, czas hormonalnej burzy i naporu) postanowiła własnoręcznie wymierzyć… tfu! wyznać miłość naszemu piłkarzowi. Nie myśląc wiele wybiegli z gorejącymi głowami pod dom Roberta i głosem łamiącym się ze wzruszenia jęli wyznawać swą miłość. Tak żarliwie zapewniali o swym uczuciu, tak lamentowali, tak donośnie śpiewali swą żółto-czarną serenadę, że sprawa trafiła na policję. Powód? Oczywiście kobieta, ten puch marny. Chyba jednak nie taki marny, skoro jeden z młodocianych kibiców zeznał później, iż przestraszył się filigranowej małżonki Roberta. „Bo przecież to mistrzyni karate”. Wspaniały materiał na scenariusz filmowy. Trzeba jednak uczciwie przypomnieć, że taki film już powstał. Nosi tytuł „Only God Forgives”.
Prawdziwie gorąca krew i temperament nie są jednak domeną ani polityków, ani sportowców, ani nawet zahartowanych w miłosnych bojach kibiców. Zdecydowanie nie mam również na myśli włoskich tudzież hiszpańskich lowelasów. Bezsprzecznie palma (sic!) pierwszeństwa należy do dziennikarzy
z naszego rodzimego podwórka.
W ostatnim czasie miłosne perypetie Króla TVN i Tomasza „Powerade” Lisa nie schodzą z afisza. Wielkie kreacje, doskonała reżyseria, budżet, którego już dawno nie widziano w polskiej kinematografii. Czy trzeba nam lepszej rekomendacji? Nieistotne, że afera wokół okładki przywoływanego już Newseeka trąci tanią demagogią i czytelnym na kilometr koniunkturalizmem. Ważny jest odzew. Absolutnie każdy „świerszczyk” to przy tym niewinny żart. W polskich mediach już dawno nie było tak hardcorowego dobierania się do tyłka. „Miłość na bogato” i „Warsaw Shore” w jednej odsłonie. Free Porn dla 36 milonów gąsek. Wiecie, co krzyczeć.
„Can You Feel the Love Tonight…”. Miłość rośnie wokół nas, choć motyle jakby nieco bardziej anemicznie fruwają w trzewiach. Kolejny polski romans znów kończy się zgagą. Miłość w czasach zarazy to bowiem ciężki kawałek chleba. Niekocznienie świeżego.
Rys. Patryk Skibiński
Autor: Damian Łobacz