Godzina 15:00. Radio Index. Właśnie zakończył się „Rozbój w biały dzień”, najbardziej szalony program radiowo-telewizyjny w Zielonej Górze. Za jego sterami stoi Romek Awiński, który jeszcze nie wyszedł ze studia. Słyszę jak kończy ostatnią anegdotkę, widzę jak przestawia coś jeszcze w swojej kochanej perkusji i krzyczy: „Już Weroniko, idziemy na randkę”. Rozmowa faktycznie była randką, nie tyle co z Romkiem, a z jego pierwszą dziewczyną – radiem, które zauroczyło mnie swoją magią, zwłaszcza w opowieściach tak barwnego dziennikarza. Romka poznałam zasadniczo niedawno i w moim odczuciu jest to człowiek orkiestra, niebojący się żadnego wyzwania i kochający ludzi. Mając przyjemność podglądać go w pracy, stał się moją ogromną inspiracją, nie tylko jako dziennikarz z ogromną wiedzą i doświadczeniem, ale jako osoba uwielbiająca swoją pracę.
Przeczytałam o tobie, że jesteś jak magnes, przyciągasz do siebie studentów i chcą się u ciebie szkolić, jestem jedną z tych osób. Jak myślisz, co ma w sobie Romek Awiński, że wabi do siebie młodych i nie tylko?
Wiesz co, chyba to, że jestem „jakiś? Można mnie nie lubić, ale przynajmniej można powiedzieć, dlaczego? – bo można mnie określić i jestem szczery w tym co robię, nie wymyślam, jeżeli mówię o radiu, to mówię jak o swojej największej miłości. Ktoś mi zadał pytanie: czym jest dla mnie radio? Ja odpowiedziałem, że radio jest dla mnie zbyt ważne, żeby odpowiedzieć. Ono jest dla mnie tak szczególne, że pytanie należy sformułować: Kim jest dla ciebie radio?
Więc kim jest dla ciebie radio?
Jest dla mnie moją pierwszą dziewczyną, moją miłością, moją kochanką, z którą jestem od dwudziestu pięciu lat przerabiam z nią eteryczną kamasutrę i z każdym dniem kocham ją jeszcze bardziej, pomimo tego, że się zmienia, jak każdy. Rozwija się, można ja podglądać. Jeżeli ktoś chce skrzywdzić moją dziewczynę, a byłem w takich miejscach, gdzie ją bardzo krzywdzono i niestety krzywdzi się ją nadal, to bardzo boli mnie serce. Radio, zwłaszcza te publiczne, to taki trochę „dom publiczny”. Dom, którym rządzą różni tzw. alfonsi, każdy z nich chce tę moją dziewczynę niejednokrotnie wykorzystać na swój sposób, chce zdobywać kontakty, pieniądze, stanowiska, władzę. Niektórym zależy na jakości, rzetelności i PRAWDZIE, ale ostatnio w mediach w ogóle, prawda jest „nieklikalna” . Przeżyłem wielu zarządzających tym domem i w miarę się dogadywaliśmy, ale ostatnia zmiana wyrządziła jej ogromną krzywdę, a mi zabrakło sił i współtowarzyszy, żeby jej bronić i ją zostawiłem. Ubieram to wszystko w metaforę, bo tak mi łatwiej i chyba dlatego, że nie do końca się z tym pogodziłem. Jest mi bardzo szkoda ludzi, koleżanek, kolegów, których spotykam i słucham ich opowieści o byciu dziennikarzem w mediach narodowych; to często gorzkie i smutne historie.
Opowiadałeś mi ostatnio swoją historię o byciu nachalnym słuchaczem, który bardzo często dzwonił do radia. Czy naprawdę tak to się wszystko zaczęło?
Ja od zawsze chciałem pracować w radiu, ale nie przypuszczałem, że kiedykolwiek uda mi się w nim pracować, czyli zaczęło się od tego, że chciałem, ale nie wierzyłem w to, że ja mogę, to mniej więcej takie uczucie, gdy chcesz zostać Batmanem. Uważałem, że zawód uprawiany przez ludzi, którzy do nas mówią, jest przeznaczony dla osób z ogromną wiedzą, doświadczeniem i odwagą. Mi tych trzech czynników, według tamtego młodego Romka Awińskiego, po prostu bardzo brakowało.
To się zaczęło wtedy, kiedy namiętnie słuchałem Programu Trzeciego Polskiego Radia, kiedy był tą prawdziwą „rasową” Trójką, w której wszyscy się zakochali, zakochali się w Wojtku Mannie czy w Marku Niedźwiedzkim, nie widząc ich, bo to była też swoista magia radia, za którą trochę tęsknię. Wtedy to tak naprawdę był teatr wyobraźni, bo dla mnie właśnie takie jest radio, to coś co rysuje się dźwiękiem, głosem i tak naprawdę przez to można wyczarować niemalże każdą przestrzeń, to było magiczne. Czar prysł, kiedy zobaczyłem po raz pierwszy Wojciecha Manna i Marka Niedźwiedzkiego, oni według mojego wyobrażenia też wyglądali inaczej, ale ja potem, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat później, niejednokrotnie przeżyłem to samo, kiedy nie było jeszcze tak hulającego Internetu.
Miałem tę przyjemność spotkać się z tym, że ludzie sobie mnie inaczej wyobrażali, a taką największą nagrodą, z którą cały czas się spotykam, pomimo rozwoju technologii, kamer, portali społecznościowych, gdzie wszystko widać, gdzie wszystko mamy podane na tacy, to spotkania, które przydarzają się w bardzo zwykłych okolicznościach przyrody, np. robiąc zakupy. Wykładam produkty na taśmę, pani na mnie nie patrzy, ale zadaje to słynne pytanie: „kartą czy gotówką?”, a ja mówię, że „kartą” i to jedno słowo wystarczy, aby ona oderwała się od swoich obowiązków i powiedziała „Pan Romek? To Pan?!.” To jest największa nagroda dla każdego radiowca, żebyś dobrze mnie zrozumiała, tu nie chodzi o fejm czy popularność, tylko, o to, że ludzie ciebie słuchają i kojarzą.
Co jeszcze może być takim wyróżnieniem dla radiowca?
Tych wyróżnień było i jest całkiem sporo, bo ja cieszę się z każdego wyrazu sympatii czy uznania. Pamiętam, gdy pierwszy raz emitowano mój reportaż w programie trzecim polskiego radia. Serce biło mi tak, jak na pierwszej randce, gdy słyszałem słowa: „a teraz przedstawimy reportaż Romana Awińskiego pt. Pociąg Do Pociągów” – czułem się jak na gali oscarowej, słyszałem – „Oscara w kategorii reportaż radiowy zdobył…”. To było wyróżnienie dla mnie i tylko ja potrafiłem się z tego cieszyć, bo tę branżę nie każdy rozumie. Nie rozumieli też moi rodzice. Pamiętam, gdy czekałem, aż późno w nocy zostanie wyemitowany w Radio Zachód, mój materiał, jakiś mini wywiad.
Akurat tego wieczoru się rozchorowałem, miałem wysoką gorączkę, więc rodzice zaglądali do pokoju i sprawdzali czy wszystko ze mną ok. Nadmienię, że rodzice nie traktowali mojego zaangażowania w radio dość poważnie, więc gdy po raz kolejny zaglądali do mojego pokoju, pytając czy żyję – ja rozpalony gorączką powiedziałem – „Mamo! Tato! Za chwilę w radio poleci mój materiał! Posłuchajcie!”. Na te słowa mama zwróciła się do mojego Taty mówiąc – „Janek, on już majaczy”. Tak bardzo nie wierzyli w to, że mogę cokolwiek robić w radio – niestety. Wyróżnienia to, kiedyś listy przysyłane do redakcji, teraz komentarze lub wiadomości na wszelakich portalach, telefony bez potrzeby wygrywania czegokolwiek, tylko powiedzenie – „fajnie Cię słyszeć, miłego dnia” lub „Od kilku lat przez Was nie śpię” – to akurat piękna historia Pana Janusza, który mieszka w Nowym Jorku i musiał wstawać o czwartej rano by słuchać i nagrywać programy nadawane przez nas od godziny 10.00 do 15.00 polskiego czasu.
To ówczesny radiowy hit radiowy – program „Alternatywy 97/1” , który miałem przyjemność współtworzyć z Tomkiem Oszmiańskim. To zaczepki na ulicy, pozdrowienia. Kiedy postanowiłem opuścić pewną stację radiową ze względów, nazwałbym to – honoru, w co za głęboko nie chciałbym wchodzić, a ty doskonale wiesz o co chodzi, słuchacze zbudowali stronę internetową, która miała dosyć długą nazwę „Żądamy powrotu Romka Awińskiego do radia …” i tam czytałem wpisy, komentarze. Ludzie pisali w jakich okolicznościach im towarzyszyłem i co im robiłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak bardzo asystowałem im w życiu. To jest takie fajne potwierdzenie tego, że to co robisz, robisz dobrze i jak niezwykle ważne jest to jak i co do nich mówisz, jednocześnie zachowując osobowość, autentyczność i prawdę.
A jak to było z tym namolnym słuchaczem?
Tak, byłem namolnym słuchaczem Radia Zachód w latach 90tych, bo takie to były czasy, że za bardzo innego radia nie było. Byłem także namiętnym słuchaczem rozgłośni harcerskiej, gdzie pokochałem człowieka, który w normalnych okolicznościach przyrody nie powinien tam pracować, bo facet nieskładnie się wypowiadał, notorycznie się jąkał, ciężko było go zrozumieć, a ja go uwielbiałem, tak jak i tysiące ludzi w tym kraju, bo miał ze sobą energię i myślę, ze w radiu ta energia, ta osobowość, to bycie kimś, bycie jakimś, nieprzezroczystym, niesformatowanym, niedopasowanym do pewnych norm i figur jest niezwykle ważne. Teraz kocha go cała Polska, nazywa się Jurek Owsiak. Po nastu latach, nie przypuszczałbym, ze będę mieć przyjemność z Jurkiem prowadzić wywiady, a nawet audycje radiowe przy okazji Przystanku Woodstock.
To są historie, które zataczają koło. Najpierw, (nie bójmy się tego powiedzieć), uwielbiasz kogoś, a nawet nie wiesz, że za kilkanaście lat to może być twój kolega z pracy. Wielu mam takich znajomych, których podziwiałem, potem przyglądałem się jak pracują, a za chwilę to byli moi koledzy z pracy. Może to trochę banalnie zabrzmi, ale naprawdę możemy wszystko na miarę swoich możliwości. Naprawdę wszystko jest możliwe, tylko trzeba dać życiu szansę. Ja tę szansę sobie dałem, byłem namolnym słuchaczem radia, czego radiowcy nienawidzą, rozwalałem wszystkie konkursy i słyszałem „znowu Awiński, znowu Awiński, znowu Awiński”.
I co tam wygrywałeś?
Jedną z nagród, musiałem osobiście odebrać w radio. Musiałem wejść do studia, w którym siedzieli: Łukasz Łobocki i Marek Jankowski, ówcześni prowadzący najpopularniejszy program w tym rejonie – Lista Przebojów Radia Zachód – Gorąca 30, tego słuchali wszyscy. Zaprosili mnie na żywo do tego programu, co w ogóle było wyróżnieniem i ja tam coś powiedziałem, nie przypomnę sobie co, bo tak to przeżywałem, a oni od razu zapytali mnie, czy ze względu na głos nie chciałbym tam pracować. Stwierdziłem, że sobie żartują, bo oni często robili na antenie tzw. jaja, więc przyzwyczajony do tego, nie potraktowałem tej informacji poważnie. Nagrodą było uczestnictwo w zabawie podczas okrągłego wydania tej listy przebojów, która odbywała się w pewnym zielonogórskim lokalu.
Zabawa polegała na tym, że trzeba było do zadanej piosenki napisać tekst. To były czasy, kiedy bardzo popularny był Liroy i jego pierwsza płyta „Scyzoryk”, więc ja rapowałem na jego nutę, no i znowu coś w tym konkursie zdobyłem, tym razem wizytę w kinie Wenus. To będzie dopiero historia (śmieje się). Zostałem zaproszony na premierę, nie filmu, a uwaga reklamy jeansów, takie to były czasy. I tam Marek Jankowski jeszcze raz zadał mi pytanie, czy nie chciałbym pracować w radiu, bo przecież czekali na mnie, a ja się nie odezwałem. Jak już wspomniałem, myślałem, że sobie żartują, ale oni naprawdę o mnie myśleli i w niedługim czasie Marek zaprosił mnie do tego najpopularniejszego programu, gdzie czytałem listy od słuchaczy – robiłem to razem z Tomkiem Misiakiem – późniejszym fantastycznym dziennikarzem wielu redakcji publicystycznych – niestety Tomka nie ma już wśród nas.. Tak to się zaczęło.
Jak wspominasz te początki?
Któregoś dnia kończąc program, Gorąca 30, już jako prowadzący, Marek Jankowski powiedział do mnie „w czwartek prowadzisz Odloty”. Odloty to była audycja redakcji młodych, bo taka kiedyś funkcjonowała w Radio Zachód. Był to program dwugodzinny, prowadzony popołudniu i też wszyscy młodzi ludzie tego słuchali, więc ja po prostu byłem bliski zawału., nie spałem prawie do samego programu. Już na starcie przeżyłem przygodę; siedziałem sam w studio, za szybą realizator, moim zadaniem było tylko mówić, teraz to wygląda troszkę inaczej. Podczas pierwszego programu, co piętnaście sekund pytałem realizatora dźwięku ile do końca piosenki (wówczas muzykę z płyt wypuszczał realizator), byłem bardzo przejęty, a na deser otrzymałem to….
W pewnym momencie rozległo się pukanie do drzwi, nieśmiało wszedł pewien mężczyzna, nie wiedziałem co mam z nim zrobić, za chwilę powiem ci kto to był – wskazałem mu gdzie ma usiąść, on powiedział „Dzień dobry, nazywam się Grzegorz Turnau”, a ja powiedziałem „Dzień dobry, nazywam się Romek Awiński”. Przez dwie minuty siedzieliśmy w ciszy. On zaczął, powiedział „Fajnie tu macie”, na co ja automatycznie odpaliłem „nooo”. Zawołałem do studia Marka – kolegę zza szyby, realizatorowi powiedziałem „wchodzimy” i wyrzuciłem z siebie – „W naszym studio Grzegorz Turnau, z którym porozmawia Marek Jankowski”. Tak wybrnąłem z konieczności robienia wywiadu z Grzegorzem Turnauem, do którego nie wiedziałem nawet jak się odezwać, a Marek już wtedy wiedział, że to może być mój konik.
Faktycznie to była taka forma, w której czułeś się dobrze?
Zdecydowanie. W niedługim czasie, już będąc przygotowanym do takich historii, miałem okazję robić wywiady z niemal wszystkimi ważnymi osobistościami muzycznymi w tym kraju. Pamiętam kiedy, właśnie był ten pierwszy ważny wywiad dla mnie, bo byłem wielkim fanem zespołu IRA, to był rok ‘93, pamiętam jak dziś. Zespół IRA wydał swoją koncertową płytę, wtedy Marek powiedział mi, że za dwa dni mam spotkanie z IRĄ w sklepie z jeansami, bo akurat ta marka jeansów była sponsorem płyty i trasy koncertowej. Potem to było coś co bardzo lubiłem, spotykać się z artystami i muszę powiedzieć, że może nie w ogromnej ilości przypadków, ale dość sporo z tych spotkań, to były takie rozmowy, które zaczęły niekiedy przyjaźnie, a już na pewno koleżeństwa. Jeżeli rozmawiasz z tymi ludźmi inaczej niż wszyscy, to ta umiejętność, powoduje, że oni powiedzą Ci dużo więcej, bez konieczności wchodzenia z butami w ich życie prywatne.
Wchodzisz na temat znajomości i podkreślasz, że masz ich sporo. Uważasz, że są one potrzebne w mediach i warto z nich korzystać?
Bardzo i trzeba. To jest umiejętność obserwacji i wykorzystania tych ważnych momentów. To można odnieść do każdej dziedziny życia, ale naprawdę korzystaj z każdej sytuacji poznania kogoś, pogłębienia swojej wiedzy, nauczenia się od kogoś czegokolwiek, korzystaj z tego, bo wiele karier na całym świecie, jak nie wszystkie, to jest wynik tego, że dwoje ludzi spotkało się w danym miejscu, w odpowiednim czasie i do tego odpowiednio to wykorzystali.
Nie każdy chce się tym chwalić. Przyznawać się do tego?
Ale oczywiście, a co jest w tym złego? Co złego w tym, że spotkałem Marka Niedźwiedzkiego w przelocie, bo on wychodził z toalety, ja w ogóle mam wiele toaletowych spotkań (śmieje się). Zagadałem go, on się gdzieś spieszył, ale tak nam się fajnie gadało, że gadaliśmy pół godziny, te pół godziny to jest jedne z moich najlepszych „pół godziny” przegadanych z radiowcem tego formatu w moim życiu. Nie mówię, żeby zawsze wykorzystywać w toalecie, ale nie ma nic w tym złego, że spotkasz kogoś z kim chciałabyś nawiązać kontakt, z kim chciałabyś coś robić, nauczyć się czegoś. Wręcz temu komuś swoją wizytówkę. W większości przypadków może się zdarzyć, że nikt nie zadzwoni, nic się nie wydarzy, ale z drugiej strony – nigdy nic nie wiadomo. Warto próbować, warto być w pobliżu tych ludzi, warto korzystać, może nie tyle ze znajomości stricte „bo mi coś załatwisz”, to nie chodzi o to, ale jeżeli ktoś będzie potrzebował kogoś takiego, jak Ty do pracy, to sobie przypomni „faktycznie zagadała mnie kiedyś na konferencji taka Weronika, zaraz przecież ona dała mi wizytówkę” i możesz wylądować w redakcji, o której nawet nie marzyłaś, to jest właśnie wynik tego spotkania. Trzeba korzystać z okazji, okazje nas otaczają, dzieją się każdego dnia. Za chwilę wyjdziemy z Indexu, być może wpadniesz na kogoś, wykorzystaj to.
Jakie jeszcze dałbyś wskazówki adeptom dziennikarstwa?
Korzystać, nie chować się. Jeżeli myślimy o pracy dziennikarza trzeba przede wszystkim lubić ludzi, być jak najbardziej otwartym na każdego, nie tylko celebrytów i gwiazdy, bo jeżeli ktoś myśli o zawodzie dziennikarskim i myśli o popularności, o tym, że będzie rozpoznawalny, dołączy do grona celebrytów, to nie będzie dobry dziennikarz, to będzie pozer. Składanie zawodu dziennikarza z celebrytą idolem przynosi bardzo zły wizerunek dziennikarza. W tym zawodzie ważna jest etyka, prawda – wiem, opowiadam jakieś dyrdymały, ale ja naprawdę tak uważam.
W zawodzie dziennikarza najważniejsze jest bycie ciekawym świata, ludzi, historii, zdarzeń – sięganie głębiej, zadawanie pytań, których zwykły człowiek nie ma możliwości zadać, a my jesteśmy winni tego słuchaczom, telewidzom, czytelnikom, żeby sięgać głębiej. Kiedyś wspominałaś mi o wierności dla słuchacza, to troszeczkę się z tym miksuje, żeby czuć misję. Jeżeli chcesz robić tylko tzw antenową „bekę” to jest to dobre, ale na krótko. Na dłuższy dystans jest męczące. Oczywiście, że znany jestem ze „śmieszkowania”, robienia dowcipów i ogólnie humoru, ale staram się, aby nie ocierało się to o żenadę, a całość miała swoją równowagę. Przyznam, że potrafię rozmawiać z ludźmi i w tej formule czuję się najlepiej. Moi rozmówcy po spotkaniu na antenie często mówią: „ale to była super rozmowa, a tak się bałem/em”. Nie będę fałszywie skromny – to mi wychodzi. Moją misją podczas wywiadu nie jest zadawanie pytań, tylko rozmowa, która sama dyktuje mi pytania, a te sprawiają, że za każdym razem „coś” się wydarza.
Co na przykład?
Pamiętam bardzo dawno temu, taką moją pierwszą rozmowę z Andrzejem Piasecznym, on jeszcze wtedy śpiewał w zespole Mafia, miał długie włosy, oczywiście cała nastoletnia Polska za nim szalała. Podczas wywiadu powiedział mi, że tak fajnie się rozmawia, jest tak rozluźniony, ta rozmowa jest na tyle inna, że on poda mi dość ważną informację, jako pierwszemu dziennikarzowi w Polsce. To był hit i faktycznie byłem pierwszym, któremu powiedział, że zagra w serialu Złotopolscy, choć jak się później okazało producenci nie wyrazili zgody na informowanie mediów na tym etapie produkcji..
Poruszaliśmy też tematy damsko-męskie i powiedział mi, że te dziewczyny, które za nim biegają, nie mają żadnych szans na związek, bo… Co ja zrobiłem z tymi informacjami? Tę pierwszą informację postanowiłem wykorzystać na chwilę przed okazaniem się, że Andrzej zagra w serialu, natomiast z tą drugą nie zrobiłem nic. Uważałem, że to była tak intymna informacja i to były takie czasy, że oczywiście poczytne portale mogły by mi dać ogromne pieniądze za takie info, a ja uznałem, że ta wiadomość podana do mediów wtedy, mogłaby mu zniszczyć życie. Na to, też trzeba uważać, bo dziennikarstwo jest czasami bardzo delikatną materią, więc, albo uprawiasz rzetelne dziennikarstwo i wiesz co to etyka dziennikarska lub robisz to, co jest tylko „klikalne”. Na tamten moment uznałem, że z moralnego punktu widzenia, ja mu tego nie zrobię i informację o orientacji zachowam dla siebie.
Jednak jest sporo osób, które na tym zarabiają. Co o nich myślisz?
Żyjemy w świecie mediów i mediów ściekowych. Jest wiele portali, które działają na poziomie szamba , w którym to szambie Polacy lubią się pławić. Lubią zaglądać ludziom w majtki, według mnie to jest niemoralne i nieetyczne, po prostu tak się nie robi. Portale typu „kundelek, wymiocik, pierdzioszek” świetnie funkcjonują. Wiem, że ludzie uwielbiają plotki od zawsze i takie miejsca i tacy dziennikarze mają się dobrze, bo jest na to popyt, ale nie nazywajmy dziennikarstwem tego co jest zwykłym grzebaniem w fekaliach celebrytów w poszukiwaniu sensacji. To ściek, który bez żadnego zastanowienia niszczy kariery, zdrowie i życie tym, którzy znaczą więcej niż przeciętny Polak. Mam na myśli wymyślanie, domniemanie, rozdmuchiwanie bez rzetelnej weryfikacji.
Dziennikarstwo to przedstawianie rzeczywistości taką, jaka ona jest, a nie taką, którą widzimy my, poprzez nasze „wydaje mi się, że ona to…” lub budowanie narracji tylko i wyłącznie na bazie popytu. Skandale sprzedają się najlepiej, a dziennikarze są od tego, żeby je wyłapywać, patrzeć władzy i celebrytom na ręce, ale sprawdzajcie informacje, bo niechcący, (choć czasami wydaje mi się, że chcący) możecie zniszczyć komuś życie. W pogoni za jakąkolwiek sensacją, filmem, fotografią – giną ludzie, tacy jak księżna Diana. Nie walczę z portalami plotkarskimi, ale zwracam uwagę dziennikarzom innych mediów, aby nie opierali swej wiedzy na takowych i nie podawali tych czasami nie sprawdzonych informacji dalej. Poza tym uważam, że z szacunku do słuchacza, widza czy czytelnika rozmowy na temat cen torebek celebrytów na bazie portali plotkarskich bardzo piętnuje posiadaczy owych torebek i trąci taką naszą polską wiochą – ja nie mam, więc obśmieje tych, którzy to mają
Więc co to jest dziennikarstwo?
Dziennikarstwo, według słownika, to znajdowanie i przetwarzanie informacji, a potem danie jej światu. Kto jest teraz dziennikarzem? Dziennikarzem jest Marcin Krzywicki, który zbiera informacje, weryfikuje, redaguje, opisuje je, robi z tego artykuł na stronę internetową, mówi o jakimś wydarzeniu w radiu i on jest dziennikarzem i robi to świetnie, podobnie jak jego żona piecze fantastyczne ciasta (śmiech). Dziennikarzem jest też dziewczyna, która stara się być influencerką, mówi o tym, czy warto sobie powiększyć usta i wrzuca to w dokładnie tę samą sferę, czyli do internetu i czy ona też jest dziennikarką? To się teraz kompletnie zatraca, teraz dziennikarzem, jak się okazuje może być każdy, przez co mamy często do czynienia z bardzo nieetycznym i nieeleganckim traktowaniem czyiś słów, choć myślę, że w tej dziedzinie lepsi czyli gorsi są politycy.
A dużo można zarobić wykonując ten zawód?
Na dziennikarstwie niewiele, ale potem będąc dziennikarzem można sobie odcinać kupony, robiąc coś jeszcze. To jest straszne, ale można to porównać do zawodu nauczyciela, który też niewiele zarabia, a potem w ciągu wakacji jedzie na kolonie, pilnuje dzieci i może zarobić więcej niż przez pozostałe dziesięć miesięcy w roku, (wiem, że dosłownie tak nie jest, ale to tylko ilustracja), więc pytanie po co w ogóle pracuje w szkole? Bo bardzo to kocha. Dziennikarstwo tak samo trzeba kochać.
Moje doświadczenie, pojęcie dziennikarstwa zawsze będzie pasją. Jeżeli w momencie, kiedy twoi znajomi imprezują, piją alkohol, zaliczają kolejnego chłopaka, dziewczynę, a ty siedzisz, piszesz artykuł, lub przygotowujesz do audycji, wywiadu itd. i jest ci żal, że nie jesteś z nimi, to znaczy, że nie powinnaś wykonywać tego zawodu. To jest tak finezyjne, jak gra na instrumencie np. na perkusji, ja gram na perkusji. Ma na imię Marilyn i trzymam ją w radiu, lepiej nie mogła trafić. Jeżeli ktoś zakocha się w muzyce, wykonywanie jej na czymkolwiek jest zatraceniem się. Wyobraź sobie czynność, którą najbardziej lubisz robić w życiu i jeżeli dziennikarstwo będzie dla ciebie tym samym, to będziesz wspaniałą dziennikarką, taką która w sposób uczciwy podchodzi do tematu, nie da się Ciebie kupić, opłacić, nie będziesz w pewnych mediach, które nie są zgodne z twoim sumieniem. Mam kolegów i koleżanki, którzy mówią, że muszą pracować w „tych” mediach. Prze to ich „muszę” są sfrustowani i pełni niechęci do samych siebie.
Jak miejsce, w którym pracują, wpływa na wasze relacje?
Spotykamy się czasami, rozmawiamy o pracy i zawsze po takich rozmowach myślę sobie „jak fajnie, że ja nie muszę” Różnie sobie o nich myślę, raz jest mi ich żal, raz jestem na nich zły, raz im współczuje. To są takie rozbieżne momenty, każda sytuacja jest inna, ale w skrajnych przypadkach, w których jestem zły na to, jak media narodowe pracują i to co próbują poprzez nakaz władzy wpakować nam do głowy, to tym, którzy mówią „ja tam tylko w tym medium prezentuję muzykę”, mówię „Hans podczas rozprawy sądowej też się tak tłumaczył, mówił, że w Auschwitz-Birkenau był tylko księgowym”. Ja wiem, że to jest daleko idące i brutalne porównanie, ale to troszeczkę tak jest.. Tutaj znowu dotykamy delikatnej sfery jaką jest moralność.
Wybieraj sobie takie medium, które będzie w zgodzie z tobą, jeżeli to będzie TVP, ale będzie ci to odpowiadało, to super, natomiast, jeżeli masz jakieś moralne zagwozdki, to zostaw to, zwłaszcza, że żyjemy w czasach, w których każdy może stworzyć swoje medium. Wielkie autorytety z wielkich stacji odchodzą i robią coś na własną rękę, Internet daje nam tę możliwość, to jest coś czego ja lata temu nie doświadczyłem. Każdy może założyć swój kanał, tworzyć podcasty, wrzucać do sieci i jeżeli będziesz robić to dobrze, będziesz robić to z pasją to może się okazać, że dobrze na tym zarobisz, bo gdzieś tam na końcu musimy z czegoś żyć, na końcu gdzieś tam jest jakiś aspekt finansowy. Może się okazać, że żadna redakcja nie jest ci w stanie tyle dać, ile ty możesz sobie sama dać. To jest piękne. Tylko najważniejsze w byciu dziennikarzem, a zwłaszcza takim, który gra swoją twarzą i głosem, jest bycie jakimś, ktoś cię może nienawidzić, w porządku, ale niech powie dlaczego.
Wspominasz, że będąc dziennikarzem warto robić wiele rzeczy, ty też zajmujesz się nie jedną. Często mówisz o sobie, że tym dziennikarzem nie jesteś, chociaż piszą o tobie „dziennikarz radiowy, telewizyjny, twórca kabaretowy i muzyk”, z którą z tych postaci utożsamiasz się najbardziej?
Ze wszystkim, ale najmniej z dziennikarstwem. Nie przechodziłem nawet blisko studiów dziennikarskich, więc z tego tytułu nie nazywam siebie dziennikarzem, chociaż wykonuje ten zawód i robię to co dziennikarze. Dlatego, że ja nie skończyłem studiów dziennikarskich, to myślę sobie, że nie zasłużyłem na ten tytuł, ale jak się okazuje, w tym kraju i nie tylko, ogromna rzesza ludzi nie miała nic wspólnego dziennikarstwem, w sensie nauczania, a jednak tymi dziennikarzami są.
Uważasz, że te studia są potrzebne?
Nie chciałbym za bardzo dotykać tematu jakości studiów, bo nigdy tam nie byłem. Studenci od lat przychodzą do mnie na tzw. praktyki i robią wielkie oczy, że tak to wygląda. Dziennikarstwo jest na ulicy, nie w pomieszczaniach uczelnianych, tylko w redakcjach, w radiu, w telewizji, tu trzeba być i od razu tworzyć, pracować niemalże na żywym organizmie. Nie jestem ministrem edukacji, nie chciałbym tutaj układać programu, ale praktyka w tym zawodzie jest niezwykle ważna. Na początek przyglądanie się tym, którzy to robią i łykanie każdego słowa, każdej myśli, każdej czynności i uczenie się, próbowanie wyłapywania jak najwięcej dla siebie. Każdy musi mieć jakieś swoje wewnętrzne moralne sito i do tego, nie jest potrzebny żaden nauczyciel, bo ty sama wiesz co jest dla ciebie, jako słuchacza czy widza dobre. Podoba ci się jakiś prowadzący, według ciebie ma swoje dobre i złe cechy, popytaj znajomych jak oni go widzą.
Czasami się okazuje, że coś może cię w danym prowadzącym denerwować, ale siedemdziesiąt procent respondentów mówi, że właśnie dlatego go słuchają. Tu znowu wracamy do tego Owsiaka, który się jąkał, kiedy robił się bardziej rozpoznawalny bardzo go obrażano, mówiąc, że kalekę zatrudnili się do radia, a wygrało to, za co ja go pokochałem, czyli ta energia płynąca z niego. To jest ważne, żeby mieć świadomość, że mówisz do ludzi i chcesz im coś przekazać, albo wprowadzić w dobry nastrój. Ja dlatego nie mówię o sobie dziennikarz, tylko diler dobrego samopoczucia. Radio teraz działa tak, że tego się nie słucha jak w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych, ludzie nie siadają i nie zasłuchują się w programy radiowe, my tylko mamy im towarzyszyć, czyli wprowadzać w dobry nastrój gdziekolwiek się znajdują, w kuchni szykując obiad, w samochodzie jadąc do pracy czy w biurze będąc już w tej pracy. My po to jesteśmy.
A jak to jest z tymi studentami? Ty zawsze chciałeś być w mediach, widzisz ich w nich takie same chęci jak w młodym Romku Awińskim?
Nie. Dziewięćdziesiąt osiem procent studentów, z którymi mam styczność, nie zrobi spektakularnej kariery w mediach.
Z czego to wynika?
Wynika to z tego, że im się nie chce. Po pierwsze oni teraz wszystko mają na wyciągnięcie ręki, a po drugie media nie są już takim prestiżowym miejscem. Kiedyś w latach dziewięćdziesiątych, jak zaproszono mnie do liceum na spotkanie, na wejściu do szkoły wisiał transparent „Witamy Romka Awińskiego”, a koła gospodyń wiejskich szykowały ciasta i inne rarytasy, to był kosmos. Ja byłem zwykłym chłopakiem z ulicy, który prowadził kilka programów w radiu, więc to jest taka różnica. Nie, żebym bardzo tęsknił, cieszę się, że świat się rozwija, media się rozwijają, ale przez to, że mamy swego rodzaju dobrobyt, to media tracą na tym, że w wielu przypadkach tam pracować może każdy, niezależnie od umiejętności. Natomiast tym, którzy uczą się dziennikarstwa, uczcie się, ale nie polegajcie tylko na studiach, łapcie się gdziekolwiek, nie czekajcie, aż wasi profesorowie wskażą wam miejsce, gdzie macie iść na praktyki, tylko wymarzcie sobie miejsce, w którym chcielibyście się uczyć i przyjdźcie tam. Powiedzcie „dzień dobry nazywam się tak i tak, będę robić wszystko, tylko pozwólcie mi tutaj być. Będę myć kubki, będę robić kawę, tylko pozwólcie mi na siebie popatrzeć i pozwólcie oddychać tym samym powietrzem”. Myślę, że każda rozsądna redakcja przyjmie taką osobę od razu, może nie do pracy, ale pozwoli, żeby taki człowiek tam był, bo takich ludzi po prostu teraz brakuje. Większość młodych, których przeżyłem to byli studenci, którzy musieli odbębnić swoje praktyki, więc ja często mówiłem im, że ich przychodzenie po prostu nie ma sensu, marnują tylko tlen w studio.
Na antenie bardzo często mówisz o życiu prywatnym, o żonie, o dzieciach. Twoim zdaniem prywata w mediach jest potrzebna i warto z niej korzystać?
To jest troszeczkę przemycanie pewnych tematów. To jest taki mój sposób, jak przekazać informację, która przekazywana wprost, będzie zbyt kontrowersyjna. Mam taką swoją sąsiadkę Jadzię, ta sąsiadka różnie ma na imię, ale w rzeczywistości jej nie ma i w momencie, w którym mówię, że owa sąsiadka powiedziała mi to i tamto w mediach to przechodzi. Swego czasu mówiono, że Awiński ma niewyparzoną gębę, bo otwarcie mówiłem o pewnych rzeczach, teraz mówi o tym Jadzia. Czy sprzedawać prywatę? A czy ja sprzedaję prywatę? Nie sprawdziłaś (śmiech), a tak serio, można to robić, , ale do pewnego stopnia. Ja nie mam potrzeby chwalenia się czymkolwiek, często bywa tak, że nie mówię o moim tzw. otoczeniu w superlatywach, tylko pewne informacje podaje w taki sposób, żeby one zainspirowały kogoś do myślenia, że coś można zrobić inaczej. Jeżeli ja przerobiłem pewne schematy życiowe, to daje sobie prawo do tego, żeby o nich powiedzieć, żebyście też wiedzieli, bo mi kiedyś ktoś tego nie powiedział, więc jeżeli mogę wpłynąć na kogoś w jakimś temacie, to robię to. Nie są to zazwyczaj jakieś głębokie rzeczy, ale to też takie kupienie sobie słuchacza, bo ten człowiek, sobie pomyśli „ja też mam tak w domu, pracy, życiu”. To jest takie budowanie łączności, zwłaszcza w lokalnej stacji.
No właśnie, praktycznie cały czas stacjonujesz tutaj w Zielonej Górze, nie kusiły cię nigdy ogromne stacje radiowe?
Miałem takie możliwości, propozycje (nawet zupełnie niedawno), ale po pierwsze w nich bym zginął. Siła lokalnego radia jest taka, że ja powiem o dziurze w chodniku na deptaku na wysokości Bachusa, a ludzie wiedzą o jakim miejscu mówię. W dużym medium, które nadaje na cała Polskę, to jest niemożliwe. Ja lubię lokalną społeczność, kiedy idę do miasta i ci ludzie / słuchacze zwracają mi na coś uwagę. Dzisiaj jadąc do radia kobieta mnie zaczepiła mówiąc, że była sytuacja na S3, że jeden z kierowców nie zrobił tzw. korytarza życia dla karetki, bo zbyt głośno słuchał muzyki itd. To jest taka możliwość spotkania tego dziennikarza na ulicy i mówienia mu tych informacji wprost.
Wiele informacji czerpię z ulicy, bo ludzie mnie zaczepiają. Czasami mi coś powiedzą, czasami tylko pozdrowią, jak ostatnio pani na przejściu dla pieszych „Panie Romku uwielbiam pana i pana połówki”, czyli moich współprowadzących. To też jest takie fajne, zobacz kilka sekund, a ona mi zrobiła dzień. Poza tym praca i życie w Warszawie mnie przeraża. Przeżyłem przygodę telewizyjną, miałem swój program w telewizji, w innym występowałem jako tzw. gwiazda stając w jednym szeregu z Michałem Pałubskim, Ewą Kasprzyk, Iwoną Pavlović, Michałem Wiśniewskim i wieloma innymi i super, ale myślę, że na dłuższą metę po prostu bym nie wyrobił. Nie zniósłbym rozłąki z rodziną, która stanowi sens mojego życia. Najpierw jest ona (koleżanki i koledzy z redakcji coś o tym wiedzą) potem moja działalność prywatna czyli współwłaściciel firmy eventowej LET’S EVENT, a potem radio jako pasja. Teraz te mądrości o dziennikarstwie możesz wyrzucić to kosza, bo nie rozmawiałaś z dziennikarzem, tylko z kochankiem Radia i dealerem dobrego nastroju.
Rozmawiała: Weronika Łuczak