Dawid: Dlaczego wybrałeś aktorstwo jako sposób na życie? Kiedy narodziła się u Ciebie miłość do niego?
Dawid Rafalski: Nie mam miłości do tego (śmiech). A sam sposób na życie wybrałem w momencie, w którym się okazało, że po prostu nie znam innego sposobu. Oczywiście, już od dzieciństwa interesowałem się teatrem, biegałem na różne kółka i zajęcia teatralne. Droga aktorska przychodzi w momencie, kiedy wiadomo, co chce się robić, ale chce się być i strażakiem, i policjantem, i lekarzem, a mama chce jeszcze, żeby zostało się księdzem lub prawnikiem. Stwierdziłem, że aktorstwo jest najlepszym sposobem na połączenie tego wszystkiego, bo mogę po prostu wcielić się w każdą z tych postaci i nie będzie nudno, a może nawet zabawnie. Chociaż to też nie do końca tak, że jest tylko zabawnie, to naprawdę ciężka praca, o czym na początku drogi nikt nie myśli. Aktorstwo wiąże się z wieczną tułaczką, z jeżdżeniem od miasta do miasta, od teatru do teatru, z ciągłym zabieganiem o tę pracę, szukaniem jej. Do tego te projekty nie zawsze są takie, jakie chciałoby się, żeby były. Właściwie też, z czasem nie jest łatwiej, ale trudniej. Z roku na rok coraz świadomiej podchodzę do projektów, wiem, czego oczekuję od teatru, jaki typ teatru chcę uprawiać, więc możliwości robienia tego, co chcę są coraz mniejsze. Szukam już bardzo konkretnych projektów, takich, które będą mnie jeszcze bardziej rozwijały i satysfakcjonowały jednocześnie.
D: Powiedziałeś, że nie masz do tego miłości…?
Z tym, że „nie mam miłości do teatru” – mówię to trochę przekornie. To jest tak jak w ogóle z miłością. Na początku jest to zauroczenie i myśli się, że to będzie tylko cudowny czas, a okazuje się, że z aktorstwem to jest bardziej partnerstwo niż szalona miłość. Z jednej strony bardzo dużo możliwości dostaje się od tego zawodu: mam możliwość poznawania nowych ludzi, jeżdżenia, odkrywania nowych miejsc, np. kiedy jedziemy na festiwal – byliśmy w Bratysławie, w Czechach a być może uda się też pojechać ze spektaklem do Francji. Z drugiej jednak strony, ten zawód oczekuje dużo poświęcenia, nie jest w ogóle wyrozumiały. Człowiek odda to, co musi oddać teatrowi, czyli bardzo dużo swojego czasu, także prywatnego. Pomimo że próby mamy między 10 a 14, 18 a 22 (okres przygotowywania spektaklu to 2 miesiące), to tak naprawdę nie wychodzi się z teatru, a jak już się wychodzi, to pracuje się nad tekstem, uczy się tego tekstu, wymyśla się sceny na wieczór, na kolejną próbę.
A: A szkoła aktorska? Często słyszy się od aktorów, że dostali się do wymarzonej szkoły dopiero za którymś podejściem. Jak było w Twoim przypadku?
Jeśli mówimy o Państwowej Wyżej Szkole Teatralnej, to ja w końcu nigdzie się nie dostałem (śmiech). Moja droga do pracy scenicznej była długa i kręta. Zdawałem kilka razy do kilku szkół, jednak nie chcę się też rozwlekać nad tym okresem, bo to był czas prostowania zębów, noszenia aparatu, jeżdżenia na konsultacje. Przyznam się szczerze, że miałem kiedyś problemy z dykcją, po prostu leżały u mnie wszystkie głoski szczelinowe i przez to nie mogłem przebrnąć przez te etapy egzaminów. Podjąłem studia socjologiczne w Toruniu, studiowałem tam przez rok, potem zdecydowałem się zdawać na Wiedzę o Teatrze do Warszawy, te studia bardzo sobie cenię, w końcu po 10 latach udało mi się obronić pracę magisterską, więc jestem Magistrem Sztuki z zakresu Wiedzy o Teatrze. Gdybym miał możliwość ponawiania swoich wyborów, to na pewno powtórzyłbym wybór WOT-u właśnie na Akademii Teatralnej. Był to okres czterech lat studiów magisterskich z ludźmi z całej Polski. Studiowałem na zaocznym wydziale, który miał więcej przedmiotów praktycznych w kierunku prowadzenia grup teatralnych, pracy z ludźmi poprzez teatr. Mieliśmy zjazdy tygodniowe co dwa miesiące, na zjazdach pojawiały się osoby, którze pracowały z teatrem wszędzie… Prowadzili grupy teatralne, pracowali z więźniami, pracowali w radiu, pisali książki. To były spotkania, które bardzo poszerzyły moje horyzonty. Profesorowie natomiast prowadzili nas w taki sposób, że nie uczyli nas ale bardziej wychowywali. Dzisiaj myślę, że całe moje myślenie o teatrze, sposób analizowania go i moje oczekiwania względem niego ma swoje podstawy właśnie w Akademii Teatralnej. O mało co też nie zrezygnowałem z próby dostania się na wydział aktorski. Punktem zwrotnym było moje spotkanie z Katarzyną Skarżanką na konsultacjach, która powiedziała, że jak chcę to robić, to i tak będę to robił. Jeśli nawet nie zrobię dyplomu aktorskiego w warszawskiej szkole, to mogę go zrobić na wiele innych sposobów. Powiedziała, że jest też szkoła – państwowa, zawodowa w Olsztynie, w której można obronić dyplomy aktorskie (żeby mieć etat w teatrze, trzeba mieć dyplom aktorski). Pojechałem więc do Olsztyna, jest tam państwowe studium teatralne przy Teatrze Stefana Jaracza, nie ma statusu wyższej uczelni, jest szkołą zawodową, uczy zawodu aktorskiego ale nie można obronić tam tytułu magisterskiego. W skrócie: spędziłem trzy lata w Olsztynie, tam przyjechała komisja, oceniła moje dyplomy i tak zdobyłem papier, dzięki któremu mogłem rozpocząć pracę w teatrze. Przy okazji też cały czas wracałem na socjologię, więc zaliczyłem ten wydział na czterech uniwersytetach w Polsce, bo gdzie tylko pracowałem w teatrze to postanawiałem wracać tam na socjologię. I tak trzy razy byłem na trzecim roku, miałem zaliczony pierwszy semestr i trzeci.
D: Na Uniwersytecie Zielonogórskim też już próbowałeś?
Nie, tutaj jeszcze nie, ale jeszcze wszystko przede mną.
D: Masz jakichś swoich idoli, inspiracje aktorskie?
Nie. Oczywiście są aktorzy, których pracę podziwiam, których lubię oglądać, których też podglądam. Ale nie mogę teraz odpowiedzieć, że ta i ta osoba jest moim idolem, czy moim wzorem, bo wychodzę z założenia, że to zamykałoby mnie tylko w jednym kierunku, a też pojawia się niebezpieczeństwo powielania. Uwielbiam przyglądać się wszystkim, oglądać dużo, z każdego coś czerpać dla siebie i konfrontować to ze swoim myśleniem i ze swoim sposobem pracy.
A: Czy w życiu aktora pojawiają się momenty, w których pyta się samego siebie: czy powinienem dalej iść tą ścieżką, czy aktorstwo jest rzeczywiście dla mnie?
Bardzo często pojawia się to pytanie. Ostatnio pojawiło się ono w mojej głowie podczas trzeciej próby generalnej do spektaklu Głodni Jan i Małgorzata, w którym w ostatniej scenie siedzę nago w akwarium, jestem karmiony przez publiczność i gram Głodomóra – Jasia Głodującego. Przy pierwszym kontakcie z publicznością w tej scenie dostałem strasznej histerii w tym akwarium. W momencie, w którym weszli ci ludzie na scenę, zaczęli wkładać mi ręce do akwarium, próbować mnie dotykać, próbować mnie karmić, poczułem totalne przekroczenie jakiejś granicy intymności. Pojawiły się w mojej głowie takie myśli „Co ja tutaj właściwie robię? Mam 32 lata i dałem się zamknąć w jakimś akwarium, przecież to jest zupełnie bez sensu, ja nie chcę tego już więcej robić”. Oczywiście to przeszło mi na drugi dzień, nie siedzi to już we mnie z taka intensywnością, ale jednak pojawiły się te pytania „Gdzie jest granica tego zawodu, który wykonuję? Czy ja naprawdę chcę go wykonywać? Czy to jest jedyna rzecz w moim życiu, którą chcę robić?” I mam je cały czas w głowie. Tak jak mówiłem wcześniej, aktorstwu poświęca się bardzo dużo ze swojego życia i czasami mam takie myśli, czy jak kiedyś, z jakiegoś powodu przestanę grać, to czy nie okaże się, że będę żałował, że iluś tam rzeczy, które również mnie fascynowały, interesowały – nie zrealizowałem. Dlatego też teraz staram się wybierać projekty, w których naprawdę chcę brać udział, które będą dla mnie nowym doświadczeniem, rozwiną mnie zawodowo i dadzą mi satysfakcję. Staram się omijać te projekty, w których czuję, że ten etap mam już za sobą. Wybieram to, w czym naprawdę chcę grać, a pozostały czas staram się wykorzystywać na inne rzeczy, żeby nie zamykać się tylko na aktorstwo. Tym bardziej, że aktorstwo jest takim zawodem, w którym trzeba czerpać inspirację właściwie z całego życia – i z podróżowania, i z chodzenia do muzeum, i z koncertów, z relacji z ludźmi, z poznawania nowych ludzi. Uwielbiam poznawać nowych ludzi, w knajpie, na ulicy, przy różnych dziwnych sytuacjach, zdarzeniach, wypadkach, więc trzeba wychodzić poza teatr.
A: Wspomniałeś o tych doświadczeniach ze spektaklu, czy masz granice, której wiesz, że nie jesteś w stanie przekroczyć?
Myślę, że jest taka granica, ale ja jeszcze do niej nie dotarłem, więc nie wiem, gdzie ona jest. Wydawało mi się, że to co przeżyłem przy Głodnych jest jakąś tam granicą, ale okazało się, że ja jednak ją przekroczyłem. Zagraliśmy już sześć spektakli, a założeniem tej sceny jest to, żeby doprowadzić teatr do jakiejś granicy, zapytać widza „Co jeszcze możemy pokazać?”. Chcieliśmy też trochę obnażyć widza, pokazać jego żądze do zabawy, do czerpania przyjemności z żerowania na kimś. I tak jak widać na publiczności – część osób podejmuje to pytanie. Nawet to, czy chcą wyjść na scenę, zbliżyć się do mnie. W ten sposób nawiązuje się jakiś dialog między twórcami spektaklu a widzami – gdzie są granice teatru, co jest jeszcze rozrywką, a co jest już ingerowaniem w prywatne życie? Niestety wielu widzów nie dostrzega tego pytania, które przed nimi stawiamy, po prostu wchodzi, świetnie się bawi, dotyka i karmi tego Głodomóra, nie widzi w tym nic złego. W takim razie co mogłoby być następnym krokiem? Czy jeżeli te panie, które mnie dotykają i karmią dostałyby od prowadzącego tę scenę – Przemka Kosińskiego propozycję odbycia stosunku z Głodomórem, to czy nadal znalazłby się ktoś, kto stwierdziłby, że chciałby to zrobić? Myślałem, że sama możliwość dotknięcia Głodomóra będzie problemem, że ludzie nie będą chcieli tego spróbować. Okazuje się, że to nie jest żaden problem, po prostu wkładają ręce i mnie dotykają. Myślę więc, że mam taką granicę, ale jeszcze nie wiem gdzie ona leży, chodzi o taką psychiczną granicę, czyli jak głęboko dopuszczę ludzi do swoich własnych przeżyć i doświadczeń. Natomiast jeśli chodzi o samą nagość, to zdarzyło mi się wcześniej grać spektakle, chociażby Kaspar Hauser, gdzie też przez chwilę jestem nago na scenie, ponieważ tam pielęgniarki przebierały mnie ze szpitalnego ubrania w mundurek, i cała ta scena przebierania odbywała się przed widzem. Były tam jednak zupełnie inne warunki, panował półmrok, był ten dystans między mną a widzem. Tutaj była ta sytuacja, w której widz zaproszony wchodzi na scenę i fizycznie mnie dotyka, a to jest zupełnie inny rodzaj nagości. Przeżyłem to jednak nie tyle pod kątem fizycznym, ile psychicznym. W tej scenie obnażyłem się nie tylko odtwarzając lęki postaci, co oddałem widzowi także swoje prywatne lęki. Będąc w tej scenie naprawdę zadaję sobie pytanie „Co ja tu robię? Co jeszcze jestem w stanie dać od siebie na scenie?”. Zatarła się gdzieś granica między tym, co odgrywam na scenie a moim prywatnym życiem. Dlatego mówię, ze to nie tyle problem nagości na scenie, co eksponowanie i zapraszanie ludzi do przeżywania moich własnych emocji i moich własnych lęków z życia prywatnego.
D: Co mógłbyś powiedzieć czytelnikom, którzy chcieliby pójść w Twoje ślady? Jakieś rady?
Tu chyba nie ma miejsca na rady. Chodzi o to, co powtórzę za Katarzyną Skarżanką, która powiedziała mi, że jeśli będę chciał to robić, to będę to robił. Myślę, że jeśli ktoś naprawdę czuje potrzebę takiej pracy i podjęcia takiego sposobu na życie to będzie to robił. Bardzo sobie cenię to, że moim sposobem na życie, na zarabianie jest robienie czegoś, co mnie pasjonuje i pozwala mi się rozwijać jako człowiekowi. Myślę, że te osoby, które chcą to robić, będą na tyle zdeterminowane, że swoją drogę do tego zawodu znajdą. Przede wszystkim wytrwałość i determinacja. Wracając do poprzedniego pytania: to, że ja nie dostałem się od razu do szkoły aktorskiej, że miałem po drodze właśnie socjologię, ukazało mi pewien sposób myślenia o teatrze. Przez to, że uczyliśmy się właśnie w Olsztynie, w szkole, która działa przy instytucjonalnym teatrze, poza zajęciami szkolnymi braliśmy też udział w spektaklach, od razu konfrontowaliśmy się ze sceną. Często miałem takie myśli, że dlaczego nie skończyłem szkoły teatralnej w Warszawie albo Krakowie, przecież ja o tych szkołach zawsze marzyłem. Teraz, z perspektywy czasu myślę, że nie wiem, czy to byłoby dobre. Droga, którą przeszedłem bardzo mocno odcisnęła się na tym jakie jest teraz moje aktorstwo, jakie jest moje myślenie o teatrze. Przez to, że dość długo i ciężko dochodziłem do tego aby pracować na scenie, mam w sobie o wiele więcej pokory do tego co robię… Do zawodu, który wykonuję. Myślę, że gdybym od razu dostał się do Krakowa czy do Warszawy to nie zdążyłbym wyrobić w sobie takiej cierpliwości i determinacji do tego, żeby w tej pracy wytrwać. Tak naprawdę prawdziwa szkoła zaczyna się dopiero wtedy, kiedy człowiek konfrontuje się ze sceną, kiedy zaczyna pracować, kiedy trzeba szukać ról, a gdy się je dostanie to trzeba się z nimi zmagać, trzeba wejść w całą tą machinę teatralną, trzeba wytrzymać te okresy kiedy nie ma się akurat żadnego etatu i nie pracuje się nad żadną rolą gościnnie. Nie wiadomo czy ta rola będzie za miesiąc, za pół roku czy za rok, a człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie musi zacząć pracować gdzie indziej, żeby w ogóle zarabiać na życie. Gdyby ta moja droga nie była tak długa i ciężka, mogłoby mi teraz zabraknąć wytrwałości, cierpliwości, pokory, determinacji do tego, żeby jednak cały czas być w teatrze. Na szczęście, od czasu skończenia szkoły aktorskiej, cały czas współpracuję z teatrami i zarabiam na życie graniem, czy gościnnie czy etatowo… I nie zdarzyło się tak, że musiałem podjąć inną pracę, żeby po prostu zarobić na życie.
A: Jednym z punktów Twojej drogi jest praca w Lubuskim Teatrze. Jak rozpoczęła się Twoja współpraca tutaj?
Przez moją przyjaciółkę Nataszę Aleksandrovitch, która powiedziała mi, że w Zielonej Górze zmienił się dyrektor i chyba będzie tam dobrze, i może warto by było wysłać właśnie tam papiery. Byłem po pierwszym roku pracy w zawodzie w rzeszowskim teatrze im. Siemaszkowej, z którym współpraca była dla mnie bardzo dobrym doświadczeniem, chociaż też bardzo trudnym. Trafiłem do teatru, w którym grałem role, z których nie byłem zadowolony, pracowałem nad materiałem, który nie do końca mnie interesował. Pracowałem w teatrze, który nie miał wyrobionej publiczności, graliśmy głównie rano, dla zorganizowanych grup. Byłem bardzo mocno sfrustrowany tym okresem i byłem o krok od zmiany zawodu. W zasadzie byłem już umówiony na rozmowę w telewizji, w produkcji. Jednak wcześniej, za namową koleżanki wysłałem papiery do Zielonej Góry z pytaniem, czy byłaby szansa wzięcia udziału w którymś z planowanych spektakli i zagrać gościnnie. Oprócz Zielonej Góry, wysłałem jeszcze do dwóch miejsc podobne listy i dzień przed pójściem do telewizji w Łodzi na rozmowę o pracę, zadzwonił do mnie dyrektor Lubuskiego Teatru – Robert Czechowski i zaproponował mi rolę Kaspara Hausera, na którą oczywiście od razu się zgodziłem, spakowałem walizki i przyjechałem do Zielonej Góry. Zagrałem gościnnie Kaspara Hausera, krótko po premierze dostałem propozycję zagrania roli w spektaklu Teraz na zawsze, który reżyserowała dwójka reżyserów z Pragi pod nazwą Skutr, a już od następnego sezonu byłem tutaj aktorem etatowym. Bardzo się cieszę, że tu trafiłem, bo to był bardzo newralgiczny punkt w moim życiu i ja się też trochę śmiałem, że po tych frustrujących doświadczeniach, po tym całym zniechęceniu do uprawiania zawodu aktorskiego, poczułem się jakbym chwycił Pana Boga za pięty. Zacząłem pracować nad projektami, które były ciekawe, które czułem, że mnie rozwijają, które dały mi poczucie, że jestem w stanie wiele dać od siebie na scenie i które mnie satysfakcjonowały. Dzięki temu nabrałem pewności siebie, wiarę w to, że można robić ciekawe rzeczy i być zadowolonym. Dzięki temu teraz pracuję.
D: W międzyczasie była przerwa, co wtedy robiłeś?
Była przerwa, ponieważ był to okres gdzie poczułem, że muszę doświadczyć czegoś nowego. Uważam, ze dopóki ma się siły i nie jest się bardzo związanym z jednym miastem przez rodzinę, dom, sprawy prywatne, to powinno się dużo jeździć i próbować pracy w różnych ośrodkach. Spotkania z różnymi ludźmi za każdym razem uczą czegoś nowego i nie pozwalają się zasiedzieć. Uwielbiam kolegów, z którymi tu pracuję, ale jest coś takiego, że po kilku spektaklach razem zrobionych, już na tyle się znamy, że już się nie zaskakujemy na scenie tak jak na początku. Bardzo ciekawe i ważne w pracy z aktorami jest to, żeby się nawzajem inspirować, prowokować do szukania nowych rozwiązań, środków. Dlatego warto jest co jakiś czas zmieniać przestrzeń i próbować pracy z nowymi ludźmi. To nie jest tak, że ja do końca rozstałem się z Zieloną Górą, bo nie pracowałem dwa lata jako aktor etatowy, ale cały czas współpracowałem tu gościnnie. Zrobiłem w tym okresie gościnnie rolę w Trash Story, w Annie Kareninie, także rolę w Głodnych zacząłem gościnnie. Ten czas pomiędzy projektami niespędzony w Zielonej Górze pozwolił mi na udział w projekcie w Instytucie Teatralnym. Powstał tam spektakl ReqiueMaszyna w reżyserii Marty Górnickiej, to był jej drugi projekt. Po Chórze Kobiet przyszedł czas na chór mężczyzn. Na tekstach Broniewskiego, Marta przygotowała spektakl do partytury Oli Gryki, oparty na słowie, na ruchu, który nawiązuje do antycznych chórów. Współpracowałem z nimi w Instytucie Teatralnym przez trzy miesiące. To były trzy miesiące grupy warsztatowej, po których zaczęły się próby stricte nad spektaklem, przy którym nie podjąłem współpracy, bo miałem już w planach powrót do Zielonej Góry, do kolejnego projektu, a wiedziałem, że to jest ta główna rzecz, którą chciałem robić. Praca w Instytucie Teatralnym z Martą była bardzo ciekawa i nauczyła mnie czegoś nowego. Tam był olbrzymi nacisk na pracę zespołową, trzeba było bardzo dobrze rozpracować partyturę, bardzo trudna i precyzyjna praca techniczna, nie było miejsca na jakiś indywidualizm, chodziło o idealne zgranie zespołu. To było ciekawe doświadczenie, które nauczyło mnie precyzyjności, dyscypliny, cierpliwości, czujności na partnera. Nie jest to jednak kierunek, w którym chciałbym podążać. Dla mnie ważne jest to, żeby za każdym razem wnieść coś od siebie, żeby to było indywidualne i taka praca zbiorowa, w której wszyscy są zunifikowani i nie ma absolutnie żadnego miejsca na jakąkolwiek indywidualność nie jest tym, w czym chciałbym dalej poszukiwać, także po tych trzech miesiącach pracy warsztatowej wróciłem do Zielonej Góry.
A: I teraz jesteś już etatowym aktorem w LT?
Od sierpnia znowu jestem aktorem etatowym, do czerwca, a co dalej to zobaczymy.
D: Jaka jest Twoja najważniejsza rola w LT, którą z nich najbardziej cenisz?
Ciężko powiedzieć. Mam kilka ról, które są dla mnie bardzo ważne, każda z nich daje mi zupełnie co innego. Jednak jeśli muszę wybrać, to postawiłbym na rolę Małego w Trash Story, dlatego, że jest to rola, przy której zrobiłem bardzo duży krok, praca nad nią rozwinęła mnie bardzo zawodowo, ale jednocześnie też bardzo silnie wiąże się z moimi przeżyciami prywatnymi i śmieję się, że za każdym razem granie tego spektaklu jest dla mnie trochę taką terapią na życie. Zawsze będę traktował rolę w spektaklu Trash Story także osobiście, to nie będzie dla mnie tylko praca. Poza tym każdy z nas włożył bardzo dużo serca do tego spektaklu. W zespole chyba nie ma osoby, która nie lubi grać tego spektaklu, uwielbiamy go, daje nam on olbrzymia satysfakcję i… oby było więcej takich spektakli.
A: W twoim życiu masz też epizody w serialach i reklamach. Wolisz pracę przed kamerą czy na scenie?
Wolę pracę na scenie. Daje ona za każdym razem możliwość konfrontowania tego co robię bezpośrednio z widzem, a to jest bardzo cenne. A wierzę w to i mam nadzieję, że nigdy nie przestanę – że nie jest to tylko zawód, ale jest to też (może to trochę głupio zabrzmi) pewnego rodzaju misja. Poprzez spektakle, które przygotowujemy chcemy poruszać aktualne problemy społeczne, problemy dotykające ludzi jako grupę, ale też dotykające indywidualnie każdego człowieka. Wychodzę z założenia, że zawsze w roli jest coś ze mnie, zawsze buduję rolę na swoich doświadczeniach, żeby ją uwiarygodnić. To, że za każdym razem mogę to konsultować z widzem, daje mi pewną wiedzę, na ile mi ta praca na scenie wychodzi, na ile jestem komunikatywny. Mam szansę szukania w tej roli. Za każdym razem kiedy gram przedstawienie mogę iść w trochę innym kierunku. Najcudowniejsze w graniu w spektaklu, jest to, że praca nad nim nie kończy się w dniu premiery. Cenię te spektakle, które rozwijają się także po premierze, kiedy po upływie pewnego czasu przychodzimy z nowymi doświadczeniami, to te doświadczenia wpływają na to, jak funkcjonują nasze postacie w świecie, który odgrywamy. Tak jest też ze spektaklem Trash Story. Nie ma takiego spektaklu, w którym czulibyśmy, że jest taki sam, że nudzimy się, ponieważ po raz kolejny odgrywamy tą samą scenę. Jest bardzo dużo scen w tym spektaklu, które za każdym razem wychodzą trochę inaczej. My dobrze wiemy jaki temat gramy i jaki sens ma ta scena, ale za każdym razem możemy ją poprowadzić trochę inaczej, zagrać na innych emocjach, poprowadzić w trochę innych rejonach, wziąć trochę z naszych doświadczeń. Dzięki temu ten spektakl z pokazu na pokaz mam nadzieję i wrażenie, że robi się coraz ciekawszy, coraz bardziej precyzyjny i coraz bardziej wartościowy. Praca przed kamerą, a praca na scenie to zupełnie co innego. Oczywiście, że praca przed kamerą jest bardzo ciekawa, używa się innych środków wyrazu, to jest zupełnie inny sposób gry. Bardzo ciężko też jest stanąć przed kamerą. Niestety jest tak, że szkoły teatralne są oblegane na egzaminach na wydziały aktorskie, ale większość tych ludzi, to są osoby, które są zauroczone telewizją, kinem i chcą się stać od razu takimi osobami z ekranu, co nie jest takie proste. Ja po takich dwóch miesiącach chodzenia po castingach i przesłuchaniach w Warszawie (gdzie przychodzi po 100-200 osób i czeka się parę godzin, żeby wejść i nakręcić swoją wizytówkę, powiedzieć dwa zadania i czasami się zalicza po 2-3 castingi w ciągu dnia) po prostu z wielką radością powracam do teatru do Zielonej Góry, na scenę. Praca przed kamerą przebiega z reguły szybko, serial i reklama wiążą się z zupełnie innymi pieniędzmi, więc wszystkim zależy, żeby w jak najkrótszym czasie zrobić jak najwięcej. Nie ma czasu na próby, na przećwiczenie roli, na wejście w rolę, ale z drugiej strony, często mój udział w reklamach ratuje mnie finansowo, to są jednorazowe strzały w których mogę zarobić większe pieniądze i dzięki temu mogę przyjechać i pracować nad spektaklami, których nie gramy często.
A: Na deski LT wraca niedługo spektakl Mroczna Gra, który jest bardzo popularny wśród zielonogórskich widzów. W czym tkwi jego fenomen?
Nie zdawałem sobie sprawy, że ten spektakl jest taki popularny, bo nie graliśmy go od roku (śmiech). Myślę, że to dlatego, że tematyka spektaklu jest bardzo aktualna i dawno nie było spektaklu, który nie jest skierowany stricte dla dorosłych, ani stricte dla dzieci, on jest dla młodzieży, młodszej i starszej ale też dla dorosłych. Dotyka bardzo aktualnego problemu, czyli naszej obecności w wirtualnym świecie. Przyznam się szczerze, że kiedy pracowaliśmy nad tym spektaklem i pracowałem nad rolą Adama, czyli naiwnego chłopaka, który wkręca się w relację internetową nie widząc drugiej osoby na żywo, bardzo się buntowałem i kłóciłem się z reżyserką, bo nie wierzyłem, że może być ktoś tak naiwny jak Adam. W tym wszystkim Tomek Brzeziński, czyli nasz scenograf, przyniósł pewien artykuł w czasie, w którym pracowaliśmy nad spektaklem. Została w nim opisana sytuacja, że chłopak wkręcony przez internet był w związku internetowym z dziewczyną, aż w końcu wydało się, że ta dziewczyna to tak naprawdę chłopak, który robił sobie żarty z niego a on pojechał i zabił tego chłopaka. To się naprawdę wydarzyło. Wtedy zrozumiałem, że taka postać jak Adam rzeczywiście ma rację bytu, że jest prawdopodobne, że może istnieć w realnym świecie, a także zrozumiałem, że to jest bardzo ważny problem, który trzeba podjąć i dyskutować o nim. Mam nadzieję, że ten spektakl prowokuje do dyskusji o granicach naszego uczestnictwa w świecie wirtualnym, o zamykaniu się na świat rzeczywisty.
D: Jakie są Twoje plany na przyszłość? Na dalszą część sezonu teatralnego?
Plany na moją przyszłość są takie, że do 35 roku życia będę sławny i bogaty (śmiech). Bliższe plany to takie, żeby wziąć udział w projekcie Więźniarki Magdy Fertacz i Łukasza Chotkowskiego, żeby praca była ciekawa, a premiera w maju udana i żeby wielu widzów przychodziło na to przedstawienie.
A, D: Dziękujemy bardzo za rozmowę, życzymy oczywiście sławy i bogactwa (śmiech), ale przede wszystkim wielu satysfakcjonujących i rozwijających projektów.
Dziękuję.
Autor: Agnieszka Oleśniewicz, Dawid Włodarczyk