Siedzimy w kuchni. Mama gotuje niedzielny rosół. Właśnie opala cebulkę, jak mówi, dla lepszego smaku. Gdy pytam, czy możemy zacząć, mimowolnie poprawia fartuszek. Rozmowa z Małgorzatą Sroczyńską.
Zawsze marzyłaś, żeby mieć dużą rodzinę?
– Tak, zawsze. Wiem, jak to jest wychowywać się bez rodzeństwa. Przez 14 lat byłam jedynym dzieckiem w domu. Musiałam bawić się sama, a to chyba najgorsze w dzieciństwie, więc nie chciałam, żeby moje dzieci też tego doświadczyły.
Aż tak dużą?
– Jak jest dużo to jest lepiej. Każdy na siebie może liczyć, wspierać się nawzajem.
Urodziłaś czwórkę dzieci w czasach PRL-u. Jak sobie wtedy radziłaś, kto Ci pomagał?
– Wiadomo, były kolejki. Trzeba było rano wstawać, zająć sobie miejsce. Mieszkaliśmy na wsi, to towar przyjeżdżał raz, dwa razy w tygodniu. Ale przeważnie kolejkę zajmowała mi teściowa, a ja wtedy kładłam dzieci spać. Wiedziałam mniej więcej, na którą godzinę mam przyjść. Dużo korzyści mieliśmy też z tego, że mój mąż pracował w pegeerze. Żeby więcej zarabiać, chodził na dwie zmiany: od rana do południa i później popołudniu do wieczora, jak mówi, „świątek, piątek i niedzielę”. Ponadto każdy pracownik dostawał mieszkanie, 25 arów ziemniaków, mleko (litr na każdego członka rodziny), węgiel i pszenicę.
A jak było na przykład ze słodyczami w tamtych czasach?
– Na czekoladę były kartki. A tak, to się samemu robiło. Na przykład ucierało się jajko z cukrem. Kiedyś budyniów też nie było, to wiedziałam jak zrobić. Jajka, mąka pszenna, cukier waniliowy mleko i gotowy. Kisiel to tylko mąka ziemniaczana i sok.
Kiedyś nie było też pampersów.
– Były pieluchy tetrowe, ale za nimi trzeba było jeździć kilkadziesiąt kilometrów po innych miastach i szukać. Ja na przykład jeździłam autobusem do Wolsztyna, bo ani w Świebodzinie, ani w Sulechowie nie było.
Kolejną dwójkę urodziłaś już po roku 89. Wiele się wtedy w Polsce zmieniło, a pod względem wychowywania dzieci?
– No na pewno się zmieniło. Kiedyś się inaczej dzieci chowało. Sadzałaś do piaskownicy i się bawiły. To już było po kolejkowych czasach, więc na pewno duże ułatwienie, w sklepach były już dostępne pieluchy jednorazowe, mleko w proszku.
Jaka była najszczęśliwsza chwila podczas twojego macierzyństwa?
– Jak dostaliśmy mieszkanie. Wcześniej mieliśmy tylko pokój z kuchnią. Nie było kanalizacji, łazienki, a dzieci trzeba było myć w miskach. A jak już się przeprowadziliśmy, to nie dość, że mieszkanie wielkie, ż można było się ganiać. To i wanna, i kanalizacja, nie trzeba było myśleć, że trzeba wodę przynieść. Jednak mało brakowało, a byśmy go nie dostali.
Dlaczego?
– Bo było na nie dużo chętnych i nie mogliśmy sobie go załatwić przez biuro. Trzeba było wtedy iść do tzw. partii, powiedzieć, że masz czwórkę dzieci, że jest ciasno, a mąż pracuje w pegeerze. Przyjechała wtedy rano komisja. Łóżka rozłożone, że nie było jak przejść, zobaczyli jeszcze ścianę, czarną od wilgoci to od razu decyzję wydali, że nie ma warunków i pilna przeprowadzka. I zapakowaliśmy wszystkie rzeczy na traktor i przyjechaliśmy do Lubinicka.
A najsmutniejszy?
– Najgorszy moment był chyba wtedy, kiedy mój mąż poszedł do wojska. Zostałam wówczas sama z dwójką dzieci i musiałam sobie jakoś radzić. Ale nie było tak źle. Wojsko, co miesiąc płaciło tzw. rozłąkowe, za to, że męża nie ma, a ja muszę sama dzieci wychowywać.
Masz może jakieś rady dla przyszłych mam?
– Wiadomo, każde dziecko jest inne. Nie ma reguły. Ale najlepiej, dla dzieci, byłoby, żeby nie były same, żeby miały rodzeństwo. Wtedy jest między nimi przyjaźń, akceptacja, szacunek do innych. Uczą się takiej wspólnoty, a nie egoizmu. Wiadomo, jest trudno wychować dużo dzieci. Są wzloty i upadki. Jednak jak dzieci jest więcej, to wiesz, że jak Ciebie zabraknie, to nie zostaną same na tym świecie.
Nie żałowałaś nigdy swojej decyzji poświęcenia życia dla rodziny?
– Raczej nie. Jednak, jak się siedzi w domu, z dziećmi, nie ma się kontaktu z nikim innym, to tęskni się za spotkaniami z koleżankami. Potem się zastanawiasz, a może gdyby było mniej dzieci, to poszłabym do pracy. Byłaby to jakaś odskocznia od domowego życia. Ale z czasem już się przyzwyczaiłam i zaakceptowałam rzeczywistość taką, jaką jest.
Rozmawiała Ewa Sroczyńska