Wszystko rozpoczęło się od supportu cHMURa, który nie porwał, niczego nie urwał, więc wystarczy informacja, że support po prostu był. Nadeszła długo oczekiwana chwila. Przyznam się, że spodziewałam się bardziej spektakularnego wejścia na scenę. Lipa wszedł jak gdyby nigdy nic, za nim basista Qlos i bębniarz Luk, bez większego przejęcia. Po krótkiej chwili po prostu zaczęli grać. Szał rozpoczął się od pierwszych dźwięków. „Pod kopułą pamięci”, „Trybun ludowy”, „Barykady”- te utwory znał chyba każdy. Szał nie tylko na parkiecie, ale i na scenie. Lipa jak dla mnie dał z siebie maxa, 100% energii. Miło patrzy się na artystę, który gra i śpiewa całym sobą. Qlos, można powiedzieć pląsał sobie na podeście, a Luk generalnie nie ma wielkiego pola manewru, ale i tu było widać zaangażowanie.
Po kilku dobrze znanych numerach z poprzednich płyt przyszedł czas na „3850”. Tak naprawdę wrażenia każdego bardzo mocno związane są z opinią o tym albumie. Jeśli ktoś do płyty się nie przekonał, to koncert raczej tego nie naprawił. Krążek wygrany w całości, od początku do końca. Co kilka utworów Lipa mówił parę słów do tłumu, ale nie można nazwać tego gadulstwem, raczej małomównością. Brakowało mi tego kontaktu z publiką. „Idol młot” jak się okazało sprawił trochę problemów, a w zasadzie jeden- „Pan piosenkarz” zapomniał tekstu. Ta sytuacja ani trochę mnie nie zirytowała, raczej rozbawiła. Stwierdziłabym nawet, że było to dosyć urocze (jak ja lubię to słowo). Rockowe trio nie z tej ziemi debatujące na temat utworu – bezcenne. Pytanie Qlosa „ma ktoś może nową płytę?” i album z tekstami kawałków należąca do jednego z fanów uratowała sytuację. Lipa z rozbrajającą szczerością stwierdził, że „miłorząb już nie działa”. I gramy dalej.
W zasadzie dynamika i moc była do momentu zadedykowanej kompozycji. Dedykacja jak najbardziej miła, numer równie dobry, ale zaczęła się (niech szatan mi wybaczy) nuda. Wynikało to z doboru raczej delikatnych utworów. Niestety kilka zlało się w jeden i trwało to i trwało. Później znów przebudzenie- „Upadam” – znane nawet tym, którzy Lipali nie znają, a raczej po prostu nie mają świadomości, że wykonuje to ten zespół i „Od dechy do dechy” – lubię.
Smaczków, dzięki którym ten koncert na pewno zostanie w mojej pamięci było więcej. Na przykład wymiana uśmiechów Qlosa z jednym z technicznych, labo Luk, któremu podnoszenie szklanki nie zakłóciło równoczesnej gry na perkusji.
Od lat Lipali ma u mnie maxa, nie rozczarowali mnie i tym razem mimo kilku wpadek. Lubię. Słucham. Polecam.
Wywiad z Lipali
Autor: Marika Adamska