W jaki sposób poznał pan profesora Gila?
Janusza Gila poznałem w 1990 roku. Przyjechałem tu wtedy, bo była konferencja naukowa. Później on przyjechał w odwiedziny do nas do Gruzji na 2 tygodnie z rodziną – z żoną i dziećmi. Wtedy zaczęła się nasza współpraca, pracowaliśmy razem w tej samej dziedzinie. W 1996 roku przyjechałem do Polski już na stałe.
Jakim człowiekiem był profesor Gil?
Janusz był człowiekiem, który potrafił postawić sobie cel i na niego zapracować. On był i marzycielem, i człowiekiem, który potrafił te marzenia zrealizować. To była jedna z jego największych zalet. To, co on potrafił, to na przykład zbudować ten ośrodek astronomiczny w Zielonej Górze. To było niesamowite.
Stworzenie i doprowadzenie do obecnego stanu Instytutu Astronomii to właśnie jego zasługa?
Budowa tego faktycznie zaczęła się z zakładu Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Później z niego założono centrum astronomiczne, które w 2001 roku stało się Instytutem. To nie było proste, zaczynaliśmy prawie na pustym miejscu. Czegoś takiego nie można stworzyć z jedną czy dwiema osobami. On musiał dobierać, kogo zatrudnić, a ten ośrodek potrzebował wielu ludzi. Żeby podprowadzić do takiego stanu, jaki jest teraz, trzeba było przynajmniej kilku grup pracujących w różnych płaszczyznach, w różnych kierunkach nad różnymi sprawami i problemami naukowymi. Wtedy poziom naukowy tej instytucji się rozwijał i został uznany na całym świecie – nie tylko w skali Polski. Wspólnie doszliśmy do poziomu, jaki mamy dzisiaj. Olbrzymia w tym zasługa Janusza Gila.
Jakie były największe zalety profesora Gila?
Miał bardzo wiele zalet. Trudno mi nawet taką jedną, najważniejszą cechę opisać. Janusz był człowiekiem, na którym można polegać. Można też nim było fajnie współpracować, a poza pracą był osobą bardzo towarzyską i przyjacielską. Kiedy ja przyjechałem do Polski, on był osobą, która mi pomogła i wprowadziła w zielonogórski krąg akademicki. Z tego względu był bardzo ważną osobą w moim życiu, a jego strata to dla mnie smutna tragedia.
W jaki sposób układała się wasza współpraca?
Nasze stosunki układały się w dwóch różnych sferach – prywatnych, towarzyskich oraz naukowych. Przez te długie lata opublikowaliśmy razem 54 prace, a jeszcze kilka powinno ukazać się w przeciągu pół roku. A z drugiej strony byliśmy przyjaciółmi, a my, nasze żony i dzieci tworzyły jedną wspólnotę. Nie mogę powiedzieć, która z tych płaszczyzn była dla mnie ważniejsza. Obie były dla mnie równoważne. Prywatnie on był moim jednym z najlepszych przyjaciół.
Jakie było jego największe marzenie naukowe?
Razem z nim długo pracowaliśmy nad odkryciem mechanizmu promieniowania pulsarów (Jedno z najciekawszych zagadnień astronomicznych. Pulsary to gwiazdy neutronowe, wysyłające regularnie promienie elektromagnetyczne – dop. red.) I tak naprawdę już niemal zakończyliśmy nasze badania sukcesem.
Możemy powiedzieć, że to osoba niezastąpiona?
W jakimś sensie tak. Na pewno tak. W moim otoczeniu nie znajdziemy dla niego zastępstwa.
Które śmieszna historia najbardziej zapadła Panu w pamięć?
Wiele mieliśmy zabawnych przeżyć. Najczęściej omawia się jedno. Janusz miał zawsze szczęście, więc rzeczy, o załatwieniu których mnie można było nawet pomyśleć, jemu się udawały. Któregoś razu mieliśmy wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Ja wtedy jeszcze byłem obywatelem Gruzji. Miałem gruziński paszport, więc co roku w ambasadzie potrzebowałem przedłużać wizę na podróż za ocean. Janusz śmiał się z tego, mówiąc, że jest Polakiem , jego wizy są na okres 10 lat i się tym nie martwi. Przy okazji tego wyjazdu musiałem wypełnić formalności i we wniosku natrafiłem na pytanie o osobę towarzysząca w podróży. Wpisałem Janusza, a później, już po oddaniu pomyślałem, że to bez sensu, bo powinno się wpisać członka rodziny. Ale postanowiłem tego już nie zmieniać, nie bawić się w ponowna edycję dokumentów. Później umówiłem się z konsulem. Okazało się, że był on kiedyś w Gruzji, więc o różnych rzeczach porozmawialiśmy – na przykład o gruzińskim winie czy jedzeniu. On w tym czasie wpisywał dane do komputera. W pewnym momencie zapytał kim jest ten Janusz Gil – widocznie nie był odpowiednio długo w Polsce i o nim nie słyszał (śmiech). Ja odpowiedziałem, że kolega. Konsul zapytał czy wiem, że on nie ma wizy, bo wygasła kilka tygodni wcześniej. Czyli gdybym ja nie wpisał Janusza na wniosku, to brak jego wizy wyszedłby dopiero na lotnisku – a tam nie ma zmiłuj (śmiech).
Autor: Marcin Pakulski