Na początku poznajemy głównego bohatera, Carla Fredricksena. Mały, marzący o dalekich podróżach chłopiec. Przez pierwsze kilkanaście minut filmu zostaje streszczone życie Carla, pokazana jego młodość i miłość do Ellie, która później zostaje jego żoną. Twórcy pokazują ich wspólne i niespełnione marzenie o dalekiej podróży. Pokaz slajdów życia kończy się w momencie gdy Ellie umiera, a Carl ma już 78 lat. Fredricksen staje się stetryczałym starcem, uparcie przywiązanym do przeszłości. Z pętli czasu wyrywa go mały 8-letni skaut Russell, który przez przypadek wybiera się ze staruszkiem w podróż do Ameryki Południowej.
Film zawiera w sobie wiele nieprawdopodobnych jak i niezwykłych przygód i pomysłów bohaterów. Niewątpliwie podróżowanie w domu, do którego zostaje przyczepione 20 mln balonów z helem, nie jest codziennym pomysłem. Scenarzyści jednak posunęli się za daleko, obdarzając Carla nienaturalnym wigorem i siłą, którą można zobaczyć w scenach walki.
„Odlot” zdecydowanie nie jest kolejną bajką, ale pełnometrażowym filmem animowanym z szerokim wachlarzem egzystencjalnych problemów zwykłych ludzi. W filmie poruszono wątki poronienia, samotności, śmierci, choroby, odizolowania od świata czy samotnego dzieciństwa. Poza mrocznymi i przygnębiającymi tematami pojawiają się także i te wesołe – miłość, młodzieńczy zapał, przyjaźń i odnalezienie szczęścia w życiu. To połączenie nadaje filmowi realistycznego wyrazu i pozwala na wiele wzruszeń. Jednak należy się zastanowić czy zestawienie tych wszystkich emocji w jednej bajce jest odpowiednie dla dzieci? Film nie ma ograniczeń wiekowych, a przecież 2 razy zostaje złamana zasada filmów animowanych, która zakazuje pojawienia się krwi. Czy więc na pewno jest dla każdego?
Po wyjściu z sali kinowej doszłam do wniosku, że chyba każdy może zidentyfikować się z Carlem Fredricksenem. Osobiście, chociaż to tylko fikcyjna postać, podziwiam go bo jako jeden z niewielu potrafił spełnić swoje dziecięce marzenie oraz na starość czerpać z życia pełną garścią.
Autor: Natalia Karolczyk