Film to niezwykły. Dostępny w dwóch technikach: 2D (którą wszyscy dobrze znamy) i 3D. Ta druga, dotychczas raczkująca, za sprawą filmu Camerona wkracza w wielkim stylu na salony. „Avatar” jest bowiem filmem, którego po prostu nie wypada inaczej oglądać. Powstał po to, żeby zapierać widzom dech w piersiach, by widzowie zapomnieli o popcornie, napojach i co jakiś czas próbowali dotknąć tego, co tańczy im wyraźnie w odległości 10cm od ich nosa.
Teoretycznie nie mamy tu nic nowego. Historia, którą opowiada reżyser była opowiadana mnóstwo razy i będzie powielana jeszcze przez bardzo długi czas. Stąd brak jakichkolwiek fikołków w scenariuszu, niespodziewanych zwrotów akcji i tym podobnych. Nie o treść jednak tu chodzi, a o formę. Ta bowiem prezentuje się wręcz powalająco.
James Cameron tworząc „Avatar” puścił wszelkie wodze swojej fantazji. Reżyser zabiera nas na inną planetę, gdzie rozegra się walka (dziwnie to brzmi) człowieka z człowieczeństwem. Fabuła nie poraża skomplikowaniem: sparaliżowany marine angażuje się w zastępstwie brata do programu naukowo-wojskowego nazwanego właśnie „avatar”. Polega ona na nawiązaniu kontaktu z mieszkańcami obcej planety oraz nakłonieniu ich do przeprowadzki z dotychczasowego miejsca zamieszkania, gdyż skrywa ono niesamowicie cenne dla nas, ludzi, bogactwa. Jak to zwykle bywa, nikt nigdzie przeprowadzać się nie chce…
Wybierając się na ten film, nie spodziewajcie się katharsis, drugiego dna czy głębokiego przekazu. Zawiedziecie się. Z kolei w kategorii sztuk wizualnych najnowsze dzieło Camerona to absolutny rekord świata wszechwag. Nie ma chyba bardziej plastycznego filmu niż ten. Oczywiście, można zadać sobie pytanie: czy to jeszcze film? Co w zasadzie jest kręcone, a co generowane? Nie można jednak zaprzeczyć, iż „Avatar” to w dziedzinie kinematografii ogromny krok na przód i będziemy musieli długo czekać na taki następny.
Autor: Michał Stachura