MUZYKA:

Dali sygnał

Przed T.Love wystąpił zielonogórski zespół Bezsensu. Muszę ich pochwalić, bo zagrali bardzo dobrze, szczególnie warsztat muzyczny mają dobry. No, może poza jednym instrumentem, ale to nieważne. Zespół śpiewał o Supermanach, paleniu papierosów, młodzieńczej miłości i dłubaniu słoneczniku przed klatkami bloków. Tematy dość frywolne, a inspiracje rodem z Wysp Brytyjskich. Podsumowując, brawa za występ. Dość o Bezsensu, przechodzimy do dania głównego, do T.Love…

Zaczęli dość wcześnie, pewnie dlatego, że dzień później koncert w Poznaniu, i do tego od trzech kowerów! „Święty szczyt” Kryzysu, „Bo wiersze kłamią” zespołu Brak i „Radio badziewie”, czyli „Radio Nowhere” z przedostatniej – jak na razie – płyty Bruce’a Spingsteena. Muszę przyznać, że w szczególności ten ostatni mi się bardzo podobał i zaskoczył mnie pozytywnie. Publiczność zresztą chyba też, bo od tej pory zabawa zaczęła się na dobre, choć może nie każdy utwór kojarzył, co oczywiście jest zrozumiałe, jako, że publiczność, przynajmniej ta bliżej sceny, była w wieku gimnazjalno-licealnym. Co by nie mówić jest to dobry znak, T.Love jak większość zespołów z dwudziestokilkuletnim stażem ma bardzo przekrojową publiczność, co było widać w mikołajkową niedzielę w Kawonie. Żeby zamknąć temat kowerów, były jeszcze dwa, jeśli się nie mylę, a mianowicie „Szare miraże” Maanamu i  „The Passenger” Iggy’ego Pop’a na koniec.
 
Były także inne niespodzianki, tym razem z repertuaru T.Love. Cieszę się, że zagrali spokojne „Nie umieraj”, „Prawdziwe Życie”, czy „Jazdę”. Tak więc obok czadowych momentów były też te spokojniejsze. Saksofon, o którym wspomniałem we wstępnie świetnie urozmaicał niektóre utwory i chciałbym bardzo, żeby ten instrument w T.Love został na stałe.
Zaraz po „Radio badziewie” Muniek oświadczył: „Czuję się tu swojsko, bo znam tę miejscówkę”. W ogóle tego wieczoru często zagadywał słowami „Dajcie znak” czy „Energia, dzieciaki!”. Pytał także, czy oglądamy telewizję „ten szit”, to podczas „Karuzeli” – pierwszego bisu, zaśpiewanego a capella! Który jak się niedługo potem okazało nie był w programie koncertu.

Podsumowując dodam, że na koniec była tzw. „jazda obowiązkowa”, czyli wszystkie hity na czele z „Kingiem” i „Ajrisz”, tak więc zagrali dość zróżnicowany zestaw utworów.

Nie zawiedli i mam nadzieję, że powrócą szybko, może tym razem z nowym materiałem?

Autor: Łukasz Świdurski/ fot. Krzysztof Burda

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00